Noc była ciemna i burzowa…

Zupełnie niedawno na Uniwersytecie San Jose ogłoszono po raz dwudziesty piąty laureatów konkursu o nagrodę im Bulwera-Lyttona. Parodystyczne te zawody (czy zawody mogą być parodystyczne?) polegają na napisaniu jak najgorszego zdania otwierającego fikcyjną, nieistniejącą powieść.

W tym roku zwycięzcą wybrano 47 letniego mieszkańca Madison w stanie Wisconsin – niejakiego Jima Gleesona. Wyprodukowane przez tryumfatora zdanie w oryginalnej wersji brzmi:

Gerald began–but was interrupted by a piercing whistle which cost him ten percent of his hearing permanently, as it did everyone else in a ten-mile radius of the eruption, not that it mattered much because for them “permanently” meant the next ten minutes or so until buried by searing lava or suffocated by choking ash–to pee.

Podaję skromną próbę przekładu tego cudu:

Gerald zaczął – w czym jednak przeszkodził mu przeraźliwy gwizd, który spowodował, zarówno u niego, jak i u wszystkich osób znajdujących się w promieniu dziesięciu mil od miejsca erupcji, trwałą, dziesięcioprocentową utratę słuchu, co jednak nie miało większego znaczenia, ponieważ “trwałą” oznaczało w tym wypadku “obejmującą następne dziesięć minut, po których wszyscy zostali pogrzebani pod palącą lawą lub zaduszeni dławiącymi popiołami” – sikać. 

Nie wiem, jak Wy, ale ja do tej pory szukam szczęki, która wylądował gdzieś w okolicach podłogi. Dla ciekawych poprzednich dwudziestu czterech zwycięskich zdań podaję link do oficjalnej strony konkursu (sam zastanawiam się nad wzięciem udziału).

Patron zawodów Edward George Earl Bulwer-Lytton, pierwszy Baron Lytton  (25 maja 1803 – 18 stycznia 1873) był angielskim powieściopisarzem, autorem sztuk teatralnych oraz politykiem (co polskiemu czytelnikowi od razu powinno się nasunąć, gdyż u nas para “zdanie potworek – polityka” ma dobrze ugruntowaną tradycję). Postać to była niezwykle barwna – m.in należał do bractwa Różokrzyżowców, był zwolennikiem Jeremy’ego Benthama itd. itp.

Dużo też pisał i nie ograniczał się przy tym do jednego gatunku. Tworzył powieści historyczne i science fiction, dzieła okultystyczne i romanse. Do dziś jednak niewielu ludzi o nim pamięta. Jedyną książką po jaką sięgają jeszcze (z rzadka) czytelnicy i (częściej) reżyserzy filmowi są “Ostatnie dni Pompejów” (The Last Days of Pompeii, 1834)

Nie dlatego jednak został patronem konkursu. To jego duch zawdzięcza temu, że jeszcze będąc na Ziemi ukuł wiele kiczowatych zdań, bądź fraz, które stały się trwałą częścią anglosaskiej kultury (i zarazem światowej popkultury). Oto niektóre z nich:

  • the great unwashed (wielkie, niemyte coś) – masy robotnicze, lud pracujący, prole, czy jak kto woli
  • almighty dollar – dolar wszechmogący
  • the pen is mightier than the sword – pióro potężniejsze jest od miecza. (tego hasła używał Amerykanin Woodrow Wilson w kampanii o drugą kadencję prezydencką w 1916 roku)

Ale najbardziej znanym z dzieci Bulwera-Lyttona jest najgenialniejsza klisza naszego świata, zdanie którego w mojej opinii poszukiwał w “Dżumie” Joseph Grand, fetysz zbieraczy tandety:

It was a dark and stormy night

(Noc była ciemna i burzowa, Była to ciemna i burzowa noc, To była ciemna i burzowa noc itd..)

Zdanie to otwierało napisaną w roku 1830 powieść zatytułowaną Paul Clifford od tamtej pory zainfekowało wyobraźnię milionów ludzi na całym świecie. Pomyślmy tylko w ilu filmach, komiksach, słuchowiskach da się słyszeć jego echa. Ciekawostką jest, że w pochodzącym z 2006 roku angielskim przekładzie (autorstwa Richarda Peveara) Trzech muszkieterów zaczyna się od tego zdania rozdział 65. Po francusku zdanie to brzmi: C’etait une nuit orageuse et sombre, czyli jest ułożone dokładnie “na odwrót” – noc była burzowa i ciemna. Retoryczne pytanie brzmi – z jakiego powodu tłumacz odwrócił kolejność przymiotników?

Wpis ten dedykuję innemu geniuszowi kiczu – Quentinowi Tarantino – który bohatersko podźwignął się z klęski, której imię brzmiało “Kill Bill” i powrócił w glorii filmem “Grindhouse Vol I: Deathproof

Przechwałki i sznureczki

Dawno już niczym się nie chwaliłem. Po części dlatego, że nie było specjalnie czym (choć stale zapraszam do działu obok [w tamtą >>> stronę] w którym staram się umieszczać informacje o tym, co z moich przekładów już się ukazało).

Czas więc najwyższy – z literatury dziewczęcej (wydawca twierdzi, że od lat 12 i ja w to wierzę, choć w życiu nikogo nie wychowywałem)  staraniem wydawnictwa Jaguar ukazała się książeczka pt “Co za tydzień”  wię jeśli komuś z Was brakuje pomysłu na prezent dla młodszej siostry/siostrzenicy kogokolwiek, to szczerze polecam – za “naszych” czasów takich książek nie było.

Chłopcom z kolei, chłopcom zainteresowanym fantastyką, kupić można “Oko Helma”, pierwszy tom trylogii fantasy, rozgrywającej się w  świecie Forgotten Realms.

Żeby jednak całego posta nie trawić na autoreklamę polecam kilka linków:

Wenedyk -  fascynująca językowa przygoda, Jan van Steenbergen pokazuje jak wyglądałby nasz język, gdyby Słowianie (Polanie?)  zostali zromanizowani – inaczej mówiąc Polska jenzyk – Romanska jenzyk.

1st International Colletion of Tongue-Twisters  – czyli Pierwszy Międzynarodowy Zbiór Łamańców Językowych. – Nie tylko Polacy mają swoje chrząszcze w trzcinie.

Ulisses audio - nie każdy musi kochać tę książkę. Większość jednak powinna ją przeczytać, a co najmniej połowa populacji – wysłuchać jej. Dlatego właśnie warto kliknąć i ściągnąć (zupełnie legalnie) MP3

O dziewczynach i chłopcach, ale raczej o tych pierwszych

Jeśli ktoś z Was posiada w rodzinie bezpretensjonalną i wesołą nastolatkę w wieku 11 – 15 lat i rozpaczliwie szuka dla niej prezentu to polecam pod rozwagę książeczkę autorstwa Jean Ure pt. “Strzeżcie się chłopcy”. Więcej informacji na stronie wydawcy.

Oczywiście jak co tydzień w przygotowaniu kolejny wpis z cyklu o słowach – tym razem będziemy niegrzeczni.

Zasłużony (?) odpoczynek

Jako, że wysłałem właśnie kolejne dzieło do wydawcy udaję się na kilka dni poszukać słów gdzie indziej. Nie zamierzam jednak zostawić Was bez pokarmu duchowego (choć wiem, że i tak byście sobie jakieś kanapeczki i beze mnie zorganizowali).

Dziś polecam więc przepotężny katalog książek w wersji audio – Librivox, z którego zasobów  ostatnio dość często korzystam, oraz podcast prezentujący słynne, historyczne przemówienia. Miłego słuchania.

Na koniec pochwalę się jeszcze kolejną publikacją.

Do zobaczenia/przeczytania pod koniec  przyszłego tygodnia.

Szekspir w księgarniach

Krótka informacja. Nakładem wydawnictwa Egmont ukazała się niedawno książka Andrew Donkina – “Dramatyczne wybryki Williama Szekspira”. Tłumaczyłem – ja.

Angielskie gugle, wiki i slaszdoty

Gruchnęła dziś wiadomość, że w najnowszym wydaniu Oxford English Dictionary pojawi się wyraz wiki - oznaczający “serwis internetowy udostępniający użytkownikom edycję własnej treści”. To już kolejne po google słowo ze świata Internetu wkraczające z hukiem na karty oficjalnej angielszczyzny.

Tak naprawdę redaktorzy z Oksfordu nie zrobili nic więcej, jak tylko usankcjonowali istniejącą praktykę językową. Nowe, powszechne zjawiska językowe spowodowały wymóg powstania nowych słów i zanim szanowne gremia zdołały się zorientować masy zaczęły się nimi na co dzień posługiwać.

Zacząłem się zastanawiać, czy u nas jest coś takiego możliwe. Najpierw przyszło mi do głowy, że gdyby PWN wprowadził – dajmy na to – oba powyższe wyrazy do Słownika Języka Polskiego podniósłby się szum i wołanie o zachowanie czystości polszczyzny a także wysuwanoby inne zastrzeżenia. I rzeczywiście – pomijając kwestie “ideologiczne” Anglosasom jest łatwiej.

Przede wszystkim w ich języku nie ma problemu z używaniem czasowników odrzeczownikowych – mamy więc: hammer (młotek) i to hammer (wbijać młotkiem, walić jak młotem). U nas podobna sztuczka jest średnio możliwa. Polacy nie mogą młotkować. Warto tu zauważyć, że z wiki, które jest przede wszystkim rzeczownikiem problem poloniści mieliby mniejszy. Gorzej z google w charakterze czasownika. Widać to choćby po wynikach – nomen omen – wyszukiwania w Google. Wiki na polskich stronach pojawia się 1 200 000 razy, podczas gdy guglować znajdujemy razy 589 (googlować, które aż kłuje brzydotą w oczy – 8 210 razy, dużo lepsze góglować notuje jedynie 16 wystąpień) Wyraźnie wychodzi tu także problem z pisownią.

Można oczywiście częściowo obejść problem stosując opisy – “wyszukać w Google” – ale co z wiki? Ten wyraz ma najwięcej szans na wejście do naszego języka, właśnie z tego powodu.

Ja ostatnio natrafiłem w tłumaczonym opowiadaniu na czasownik slashdot. Oznacza on:

  1. trafić na stronę główną serwisu Slashdot i
  2. w wyniku tego przekroczyć limit transferu określony przez hosta utrzymującego naszą stronę

Czasem słowo to przybiera oba znaczenia naraz, czasem nie. Ja wybrałem jedyne rozwiązanie, jakie przyszło mi do głowy: “trafić na stronę główną Slashdota”, ale oczywiście, chcąc nie chcąc, utraciłem czające się w kilku zdaniach w tle to drugie znaczenie.

Jak nasz język wybrnie z tego problemu nie mam pojęcia – warto może tylko przypomnieć, że na co dzień posługujemy się słowami kserować i ksero pochodzącymi od nazwy firmy Xerox, a moja babcia do końca życia na odkurzacz mówiła elektroluks (także nazwa firmy). [edit: Jak słusznie przypomniał hlmi stałym gościem przy polskim językowym stole jest też rower ] Może więc jest jakaś nadzieja?

P.S. Wszystkim tym, których zainteresowały uniwersyteckie podcasty – poguglowałem trochę i polecam doskonały blog Open Culture. Tam można znaleźć dużo więcej darmowych materiałów audio z zachodnich uniwersytetów.

Niektórym się po prostu chce…

Znalazłem genialne miejsce. Faceci w przepyszny sposób łączą ideę blogowania z pracą tłumaczy i czymś, co można by chyba – górnolotnie – nazwać “krzewieniem kultury wyższej niż niższej”.

Panowie i panie – przedstawiam The Diaries of Franz Kafka, czyli po prostu dziennik Kafki tłumaczony notka po notce na angielski i publikowany w formie bloga.  Dostępna jest także  wersja niemiecka.  Pomysł tyleż prosty, co piękny.

Siostrzanym blogiem DFK jest tworzony na podobnej zasadzie dziennik Samuela Pepysa
Ten co prawda tłumaczony nie jest, ale za to na pierwszy rzut oka udaje autentyczny blog i gdyby nie siedemnastowieczne daty…

Zastanawiam się, czy nie mamy u nas czegoś, co warto by było…

Jak ładnie kląć po polsku? – wpis od lat 18

Czytając jakiś czas temu wpis na blogu Jerzego Sosnowskiego uderzyło mnie coś, co gdzieś już od dawna mnie drażniło.

  – W jaki pieprzony sposób? ? spytał szorstko. ” *

Nie wiem. Może wychowywałem się wśród ludzi, który mieli po prostu inną tradycje przeklinania niż kolega, który przekładał ten fragment. Pewnie wychowywałem się też wśród ludzi, którzy klęli inaczej niż wielu innych tłumaczy.  Oni bowiem – najwyraźniej – wychowywali się wśród ludzi, którzy klęli po angielsku, tyle że przez kalkę.

Ja wiem, że “fucking” znaczy “pieprzony“. Wiem, że  Anglosasi wtłaczają to słowo gdzie popadnie. Zdarza się im je wtłaczać zupełnie dosłownie – na mocy zjawiska zwanego Expletive infixation tworzą sobie słówka typu “un-fuckin-believable“  ale – tak samo jak nie powiemy po polsku “nie pieprzony do wiary” nie powinniśmy też używać tego słowa jako przecinka.

Smutna prawda jest taka, że Anglosasi mają w porównaniu z nami – Polakami dużo mniejszy wybór przekleństw. Można jednak – z dużą dozą prawdopodobieństwa – założyć, że tym swoim ograniczonym asortymentem słów wyrażają podobnie szeroki zakres przeżyć i emocji co my. My natomiast w roli ‘przecinka’ używamy m.in następujących słów i zwrotów:

- kurwa

- do cholery

- do diabła

- do diaska

… do wyboru do koloru – w zależności od tego KTO klnie, do KOGO się odnosi i O CZYM rozmawiają możemy sobie wybierać:

- Niby, kurwa, jak? ? spytał szorstko.

- W jaki sposób, do cholery? – spytał szorstko.

- Tylko jak, do diabła? – spytał już mniej szorstko niż poprzednio… 
Chrońmy polskie wiązanki!

P.S. Dziękuję za natchnienie Pani Malwince.
* – Philip K. Dick: Płyńcie łzy moje, rzekł policjant, tłum. Zbigniew A. Królicki, Poznań 1996, s.112.

Polska jenzyk trudna jenzyk

Bardzo mi się podoba dbałość ekipy Microsoftu o czystość naszego ojczystego języka. Z żelazną konsekwencją chłopaki dbają między innymi o to, żeby nadmiernie nie przeklinać:

word

a także o to, żeby posługiwać się w miarę współczesną polszczyzną. Archaizmy won:

word2

W nawiązaniu…

…do poprzedniego posta. Z pomocą przychodzi życie i – jak zwykle – sieć.
Być może zdarzyło się kiedyś wam widzieć/czytać jak gimnazjaliści/gimnazjalistki i inni młodsi niż starsi piszą w internecie. Być może nie udało wam się zrozumieć z tego ani słowa? Teraz na ratunek przychodzi Amanda. Działający w obie strony tłumacz…stron… WWW.

Dla przykładu ostatnia zajawka na KI przetrawiona przez nastoletni cybermózg Amandy:

W “nOwej faNTAStYCE” juSH wiOSNa. DO kiOsQOOF tRAfIłO nowE wyDaNie SPECYaLNe a F Nim pSHepyShnE OpowiadAnIE LUcIOOSA sHePArda.

Miłe złego początki…