Post coitum…

omne animal triste est.

Zawsze mnie ta sentencja zastanawiała. Dlaczego stworzenia po stosunku miałyby być tak bezwzględnie smutne? Okazuje się jednak, że etymologia może pomóc spojrzeć na nią w nieco innym świetle.

Angielskie słowo sad - smutny – pochodzi od staroangielskiego saed, oznaczającego “syty, zaspokojony, nasycony”. Podobne słowa oznaczające mniej więcej to samo – uczucie spełnienia, nasycenia znajdujemy także w niemieckim – satt - czy duńskim – zad. Jest też łacińskie satis (dość, wystarczy) litewskie sotus, czy staroirlandzkie saith. Wszystkie one mają swe źródła w praindoeuropejskim rdzeniu sa- “zaspokojony, zadowolony”.

Wedle badaczy znaczenie słowa sad ewoluowało przez “ociężały” (pomyślmy tu o najedzonym człowieku), “ciężki”, “bardzo czymś zmęczony” i dopiero w okolicach roku 1300 nabrało sensu “nieszczęśliwy”.  Inni wskazują, że z “ciężkiego” stało się “niezłomnym, twardym” po czym “poważnym” od którego też do smutnego nie jest już daleko. Nowoczesne znaczenie sad wyparło staroangielskie unrot - zaprzeczone rot oznaczające “radosny, wesoły”.

Sad może też oznaczać “nędzny, żałosny” i to znaczenie notowane jest w angielskim od roku 1899.

Związek narzuca się prawie od razu.  Post coitum omne animal triste est znaczyłoby więc zarazem, że stworzenia po stosunku są smutne ale zarazem zaspokojone. Jest tylko jedno ale – nie mamy jeszcze pewności, co do etymologii łacińskiego tristis. Co więcej pobieżne przejrzenie źródeł wskazuje, że etymologia ta nie została ustalona. Choć jest ślad prowadzący do czasownika tero oznaczającego trzeć, ścierać, zużywać. I tu nasze pokrewieństwo zaspokojenia ze smutkiem spłyciłoby się w skojarzeniu ze smutkiem fizycznego zużycia, wyczerpania .

Co ciekawe – Spinoza napisał w Tractatus de Intellectus Emendatione (ok. 1656-61):

Nam quod ad libidinem attinet, ea adeo suspenditur animus, ac si in aliquo bono quiesceret; quo maxime impeditur, ne de alio cogitet. Sed post illius fruitionem summa sequitur tristitia, quae si non suspendit mentem, tamen perturbat et hebetat.

Co możemy z grubsza oddać jako:

Co się zaś tyczy zmysłowej przyjemności, to rozum nurza się w niej bez reszty jakby w czymś prawdziwie dobrym i nie jest w stanie zająć się niczym innym poza nią. Po spełnieniu jednakże ogarnia go najwyższy smutek, który co prawda nie zawiesza wszelkiego myślenia, niemniej mąci je i przytępia. (tłum. G.K.)

To wydaje mi się być kolejnym przyczynkiem do “teorii tożsamości spełnienia i smutku”. zauważmy bowiem, że charakteryzujące spinozjańską summa tristitia “mętność i przytępienie myśli” występuje również po sutym posiłku. Być może więc dawni ludzie za naturalny (a zatem i radośniejszy) stan uznawali nie-nasycenie? Podczas, gdy spełnienie – rozleniwiające, osłabiające instynkty i umysł – powolne i ociężałe, nieruchome uważali za smutne?

Noc była ciemna i burzowa…

Zupełnie niedawno na Uniwersytecie San Jose ogłoszono po raz dwudziesty piąty laureatów konkursu o nagrodę im Bulwera-Lyttona. Parodystyczne te zawody (czy zawody mogą być parodystyczne?) polegają na napisaniu jak najgorszego zdania otwierającego fikcyjną, nieistniejącą powieść.

W tym roku zwycięzcą wybrano 47 letniego mieszkańca Madison w stanie Wisconsin – niejakiego Jima Gleesona. Wyprodukowane przez tryumfatora zdanie w oryginalnej wersji brzmi:

Gerald began–but was interrupted by a piercing whistle which cost him ten percent of his hearing permanently, as it did everyone else in a ten-mile radius of the eruption, not that it mattered much because for them “permanently” meant the next ten minutes or so until buried by searing lava or suffocated by choking ash–to pee.

Podaję skromną próbę przekładu tego cudu:

Gerald zaczął – w czym jednak przeszkodził mu przeraźliwy gwizd, który spowodował, zarówno u niego, jak i u wszystkich osób znajdujących się w promieniu dziesięciu mil od miejsca erupcji, trwałą, dziesięcioprocentową utratę słuchu, co jednak nie miało większego znaczenia, ponieważ “trwałą” oznaczało w tym wypadku “obejmującą następne dziesięć minut, po których wszyscy zostali pogrzebani pod palącą lawą lub zaduszeni dławiącymi popiołami” – sikać. 

Nie wiem, jak Wy, ale ja do tej pory szukam szczęki, która wylądował gdzieś w okolicach podłogi. Dla ciekawych poprzednich dwudziestu czterech zwycięskich zdań podaję link do oficjalnej strony konkursu (sam zastanawiam się nad wzięciem udziału).

Patron zawodów Edward George Earl Bulwer-Lytton, pierwszy Baron Lytton  (25 maja 1803 – 18 stycznia 1873) był angielskim powieściopisarzem, autorem sztuk teatralnych oraz politykiem (co polskiemu czytelnikowi od razu powinno się nasunąć, gdyż u nas para “zdanie potworek – polityka” ma dobrze ugruntowaną tradycję). Postać to była niezwykle barwna – m.in należał do bractwa Różokrzyżowców, był zwolennikiem Jeremy’ego Benthama itd. itp.

Dużo też pisał i nie ograniczał się przy tym do jednego gatunku. Tworzył powieści historyczne i science fiction, dzieła okultystyczne i romanse. Do dziś jednak niewielu ludzi o nim pamięta. Jedyną książką po jaką sięgają jeszcze (z rzadka) czytelnicy i (częściej) reżyserzy filmowi są “Ostatnie dni Pompejów” (The Last Days of Pompeii, 1834)

Nie dlatego jednak został patronem konkursu. To jego duch zawdzięcza temu, że jeszcze będąc na Ziemi ukuł wiele kiczowatych zdań, bądź fraz, które stały się trwałą częścią anglosaskiej kultury (i zarazem światowej popkultury). Oto niektóre z nich:

  • the great unwashed (wielkie, niemyte coś) – masy robotnicze, lud pracujący, prole, czy jak kto woli
  • almighty dollar – dolar wszechmogący
  • the pen is mightier than the sword – pióro potężniejsze jest od miecza. (tego hasła używał Amerykanin Woodrow Wilson w kampanii o drugą kadencję prezydencką w 1916 roku)

Ale najbardziej znanym z dzieci Bulwera-Lyttona jest najgenialniejsza klisza naszego świata, zdanie którego w mojej opinii poszukiwał w “Dżumie” Joseph Grand, fetysz zbieraczy tandety:

It was a dark and stormy night

(Noc była ciemna i burzowa, Była to ciemna i burzowa noc, To była ciemna i burzowa noc itd..)

Zdanie to otwierało napisaną w roku 1830 powieść zatytułowaną Paul Clifford od tamtej pory zainfekowało wyobraźnię milionów ludzi na całym świecie. Pomyślmy tylko w ilu filmach, komiksach, słuchowiskach da się słyszeć jego echa. Ciekawostką jest, że w pochodzącym z 2006 roku angielskim przekładzie (autorstwa Richarda Peveara) Trzech muszkieterów zaczyna się od tego zdania rozdział 65. Po francusku zdanie to brzmi: C’etait une nuit orageuse et sombre, czyli jest ułożone dokładnie “na odwrót” – noc była burzowa i ciemna. Retoryczne pytanie brzmi – z jakiego powodu tłumacz odwrócił kolejność przymiotników?

Wpis ten dedykuję innemu geniuszowi kiczu – Quentinowi Tarantino – który bohatersko podźwignął się z klęski, której imię brzmiało “Kill Bill” i powrócił w glorii filmem “Grindhouse Vol I: Deathproof

Przechwałki i sznureczki

Dawno już niczym się nie chwaliłem. Po części dlatego, że nie było specjalnie czym (choć stale zapraszam do działu obok [w tamtą >>> stronę] w którym staram się umieszczać informacje o tym, co z moich przekładów już się ukazało).

Czas więc najwyższy – z literatury dziewczęcej (wydawca twierdzi, że od lat 12 i ja w to wierzę, choć w życiu nikogo nie wychowywałem)  staraniem wydawnictwa Jaguar ukazała się książeczka pt “Co za tydzień”  wię jeśli komuś z Was brakuje pomysłu na prezent dla młodszej siostry/siostrzenicy kogokolwiek, to szczerze polecam – za “naszych” czasów takich książek nie było.

Chłopcom z kolei, chłopcom zainteresowanym fantastyką, kupić można “Oko Helma”, pierwszy tom trylogii fantasy, rozgrywającej się w  świecie Forgotten Realms.

Żeby jednak całego posta nie trawić na autoreklamę polecam kilka linków:

Wenedyk -  fascynująca językowa przygoda, Jan van Steenbergen pokazuje jak wyglądałby nasz język, gdyby Słowianie (Polanie?)  zostali zromanizowani – inaczej mówiąc Polska jenzyk – Romanska jenzyk.

1st International Colletion of Tongue-Twisters  – czyli Pierwszy Międzynarodowy Zbiór Łamańców Językowych. – Nie tylko Polacy mają swoje chrząszcze w trzcinie.

Ulisses audio - nie każdy musi kochać tę książkę. Większość jednak powinna ją przeczytać, a co najmniej połowa populacji – wysłuchać jej. Dlatego właśnie warto kliknąć i ściągnąć (zupełnie legalnie) MP3

O dziewczynach i chłopcach, ale raczej o tych pierwszych

Jeśli ktoś z Was posiada w rodzinie bezpretensjonalną i wesołą nastolatkę w wieku 11 – 15 lat i rozpaczliwie szuka dla niej prezentu to polecam pod rozwagę książeczkę autorstwa Jean Ure pt. “Strzeżcie się chłopcy”. Więcej informacji na stronie wydawcy.

Oczywiście jak co tydzień w przygotowaniu kolejny wpis z cyklu o słowach – tym razem będziemy niegrzeczni.

Zasłużony (?) odpoczynek

Jako, że wysłałem właśnie kolejne dzieło do wydawcy udaję się na kilka dni poszukać słów gdzie indziej. Nie zamierzam jednak zostawić Was bez pokarmu duchowego (choć wiem, że i tak byście sobie jakieś kanapeczki i beze mnie zorganizowali).

Dziś polecam więc przepotężny katalog książek w wersji audio – Librivox, z którego zasobów  ostatnio dość często korzystam, oraz podcast prezentujący słynne, historyczne przemówienia. Miłego słuchania.

Na koniec pochwalę się jeszcze kolejną publikacją.

Do zobaczenia/przeczytania pod koniec  przyszłego tygodnia.

Niektórym się po prostu chce…

Znalazłem genialne miejsce. Faceci w przepyszny sposób łączą ideę blogowania z pracą tłumaczy i czymś, co można by chyba – górnolotnie – nazwać “krzewieniem kultury wyższej niż niższej”.

Panowie i panie – przedstawiam The Diaries of Franz Kafka, czyli po prostu dziennik Kafki tłumaczony notka po notce na angielski i publikowany w formie bloga.  Dostępna jest także  wersja niemiecka.  Pomysł tyleż prosty, co piękny.

Siostrzanym blogiem DFK jest tworzony na podobnej zasadzie dziennik Samuela Pepysa
Ten co prawda tłumaczony nie jest, ale za to na pierwszy rzut oka udaje autentyczny blog i gdyby nie siedemnastowieczne daty…

Zastanawiam się, czy nie mamy u nas czegoś, co warto by było…

Znalezione w Sieci

Dostałem na GG link do następującego posta z bliżej niezidentyfikowanego forum. Oto i jego treść, która powinna stać się mrocznym memento dla każdego kto już zna angielskie słowa i próbuje znajdować ich polskie odpowiedniki:

W powieści szpiegowskiej (Piąta Miedzynarodówka) znalazłem określenie, które
całkowicie nie pasuje do kontekstu: “Dobrzy Chrześcijanie”.

Wyszperałem w bibliotece oryginał (The Fifth Internationale) a w nim, w miejscu
gdzie w polskim tłumaczeniu znajdują sie “Dobrzy Chrześcijanie” było:
“Christians In Action”.

Drodzy tłumacze literatury szpiegowskiej: “Christians In Action” to slangowe,
pejoratywne określenie pracowników Centralnej Agencji Wywiadowczej, używane
przez inne służby, np FBI itd.

Śliczne.

Życie, Darwin i cała reszta

Ciekawym zbiegiem okoliczności stało się, że wraz z wkroczeniem do polskiej debaty publicznej sporu między kreacjonizmem a ewolucjonizmem (całe poprzednie zdanie uznać należy za daleko posunięty eufemizm, bo ani to “spór” ani tamto “debata” – no ale słowo się rzekło) Anglicy udostępnili online całość spuścizny Darwina. Synowie i córy Albionu stojące za tym projektem nie mają nawet pojęcia, jak bardzo źle robią. Publikując tego typu wywrotowe (w końcu mamy XXI wiek a nie jakieś Średniowiecze) dyrdymały wplątują się (czy lepiej – dowodzą, że od dawna wplątani byli) w Układ. Cóż…nie dość, że goszczą na swej wysepce milion zdrajców IV RP to teraz i to…Myślę, że niechybnie staną się celem kolejnej, sprawnie jak zwykle, realizowanej ofensywy dyplomatycznej naszego MSZ. A że z takowymi żartów nie ma przekonały się już mocarstwa tego rzędu co Niemcy, Rosja i Białoruś. Cóz…sami chcieli.

Kolejną rzeczą, która mnie ostatnio zafrapowała jest darmowa krytyka literacka. Cóż to za zwierzę? Otóż darmową krytykę literacką uprawia się w darmowych, rozdawanych na przystankach, skrzyżowaniach i stacjach metra dziennikach. Skorzystałem z chęci zabicia czasu ostatnio z takowego dziennika (nazwę zmilczę, bo i po co wymieniać) i czytam, a tam Krytyk (najwyraźniej czystej wody, gdyż dla wzmocnienia efektu raczył był wspomnień, że pisaniem to on zajmuje się zawodowo!) raczył ugodzić swym miodopłynnym ostrzem Masłowską.  A raczej nie Masłowską samą – takiego freudyzmu nie pochwalamy – co fakt nagrodzenia “Pawia królowej” nagrodą Nike. Można i tak. Można się nie zgadzać. Można też wymieniać swoich faworytów i wskazywać, że “im się należało” ale – do stu Pulitzerów – wypadałoby, zwłaszcza człowiekowi, który piórem na chleb powszedni zarabia, jakoś te swoje tezy uzasadniać.

Krytyk nasz tymczasem, owszem, wymienił swoich kandydatów (muszą być to tuzy niezmiernie wysokiej próby, gdyż taka szara mysz jak ja o większości nie słyszała) ale potem nastąpiła  lista argumentów przeciw Masłowskiej. (Wyliczam z pamięci)

  1. Masłowska jest młoda
  2. Masłowska pisze “dresiarską prozę”, choć sama zaprzecza, że jest dresiarą
  3. Masłowska klnie i psuje młodzież oraz Polskiego Czytelnika

Ręce opadają.

ad 1) Młodość, o ile pamiętam jest rzeczą godną pozazdroszczenia. Co więcej byli tacy autorzy (jak, nie przymierzając – Rimbaud) którzy pisali tylko za młodu, by potem stwierdzić, że pisanie jest bez sensu i czas zająć się czymś konkrentym jak np handel bronią  (jak, nie przymierzając – Rimbaud).

ad 2) Wobec braku (oczywiste przeoczenie, niezamierzony skrót myślowy) definicji pojęcia “proza dresiarska” choćby przez wykazania istnienia jakiejś, o wiele więcej wartej “prozy niedresiarskiej” nie czuję się godny dyskutowania.

ad 3) Domyślam się, że Sienkiewicz nie klął i dlatego właśnie Nobla mu dali. Przekleństwa to jednak betka! Okazuje się, że Masłowska ma tendencje iście samobójcze – psuje bowiem młodzież, sama młodą będąc! Przewrotna gówniara! Co do losów Polskiego Czytelnika jestem jednak spokojny. W końcu mając tak potężną siłę idei uosobioną w darmowym Krytyku, Polski Czytelnik ma przed sobie świetlaną jedynie przyszłość.

P.S. Komerski Info ogłasza quiz – Co to za dziennik i jak nazywa się Krytyk?

Wieczorniak…

Ten post dedykuję kawie, zielonej herbacie i innym używkom pozwalającym spracowanemu tłumaczowi dotrwać do końca założonej przez siebie (i wydawców – oby żyli wiecznie!), dziennej dawki pracy.

China Mieville, jeden z autorów, których miałem przyjemność tłumaczyć, sporządził, jak się okazuje, bardzo interesującą listę lektur pt. Fifty Fantasy & Science Fiction Works That Socialist Should Read. Ja sam fantastykę przestałem maniakalnie czytać gdzieś na poziomie rozwoju, który określam jako “późne liceum” ale nie miało to zupełnie nic wspólnego z, dajmy na to, uznaniem, że “nie warto, bo głupie.”

Okresy okresami, a zawodowo wypadło tę nieszczęsną SF/F czytać. Ba! Tłumaczyć. Szczęściem więc okazuje się, że nie zawsze  Bowiem imć Mieville, prócz nietypowego imienia (cool name for a cool guy – jak mawiał pewien bohater pewnej książki…a może filmu?) ma tzw. “pisane”. Pisze niezgorzej, a na dokładkę, głowę ma pełną niesztampowych pomysłów. Gdybym zdobył się na przeczytanie którejś z powieści CM (a są i u nas) powiedziałbym pewnie, że przypomina niejakiego Wiktora Pielewina (o nim w innym poście, mam nadzieję)

Wróćmy jednak do listy. Okazuje się, że Mieville wybrał książki nieliche. Część znam, o części słyszałem, wielu nie znam kompletnie. Ciekawostką jednak pozostaje pytanie co niektóre z tych utworów mają wspólnego z socjalizmem? Po pobieżnym przejrzeniu listy nie umiem znaleźć ich wspólnego mianownika. Być może mianownikiem jedynym jest umysł CM i zawarte w nim idee. Cóż – wypadnie przeczytać w miarę mozliwości wszystko i pogłówkować. Tymczasem idę.

P.S. Interesujące, że na liście CM – i to na niepoślednim miejscu – figuruje polski autor – Stefan Grabiński. Miło, że jak komuś chce się szukać to znajdzie i Grabińskiego.