Merry Christmas raz jeszcze

Wesołych Świąt wszystkim zaglądaczom! Wszystkiego dobrego i cierpliwości przede wszystkim, jakże potrzebnej w oczekiwaniu na kolejny mój wpis…

Po angielsku życzyłbym Wam Merry Christmas, ale to zapewne wie każde dziecko (może nawet bardziej dziecko, niż jego babcia) więc nad samym zwrotem nie będziemy się zatrzymywać. Choć nie do końca. Przyjrzyjmy się pierwszemu słowu tych tradycyjnych, anglosaskich życzeń .

Merry obecnie znaczy wesoły, radosny. Niekiedy też, w raczej nieformalnych sytuacjach – podchmielony. O innych kontekstach, w których możemy obecnie spotkać ten wyraz pisałem już pokrótce w 2007 roku i kto chce, niech sobie odświeży. Nie napomknąłem jednak wtedy słowem o etymologii. A okazuje się ona dość ciekawa.

Merry wywodzi się ze staroangielskiego myrige, które podobnie oznaczało miły, przyjemny. Myrige zresztą spokrewnione było ze staroangielskim odpowiednikiem współczesnego mirth - wesołość, rozbawienie – którego niestety nie mogę Wam przedstawić, bo nie udało mi się dotąd znaleźć odpowiedniej czcionki do WP, która miałaby staroangielskie znaki. Poszukiwania trwają.

Skąd jednak samo myrige? Otóż specjaliści z samego Oksfordu utrzymują, iżjego źródłem jest protogermański rdzeń murgijaz, oznaczający krótkotrwały. W starowysokoniemieckim znajdujemy słowo murg - krótki, a w języku Gotów trafiamy na czasownik gamaurgjan - skracać.

Na pierwszy rzut oka wydawać się może, iż to bardzo odległe znaczenia. Przypomnijmy sobie jednak staropolską mądrość ludową “wszystko co dobre, prędko się kończy”  lub inne refleksje typu “w miłym towarzystwie czas upływa niepostrzeżenie”, “na zabawie czas mija szybko”. Germańscy przodkowie Anglików widzieli tę przypadłość przyjemnostek życia aż nazbyt wyraźnie (co zresztą w świecie, w jakim przyszło im żyć musiało być łatwiejsze niż dziś) i uznali, że wszelkie radości i frywolności mają tylko jedną wspólną cechę – sprawiają, że skraca się czas. Na poparcie tej teorii podaje się przykład niemieckiego Kurzweil - rozrywka, dosłownie oznaczającego właśnie krótki czas.

W średnioangielskim merry zyskało kolejne – poza “rozrywkowymi” – znaczenia. Merry stał się więc przyjemny dźwięk zwierzęcych głosów, merry była dobra pogoda, ludzie nosili ładne ubrania, które także były merry. Pod koniec XIV stulecia pojawili się merry-men, czyli towarzysze lub członkowie świty rycerza (od razu widać, czym się rycerstwo zajmowało w towarzystwie). Merry-bout w angielskim slangu od 1780 roku oznaczało ten rodzaj rozrywki (w parach lub innego rodzaju podgrupach), o którym dorośli niechętnie opowiadają dzieciom. Merry-begot, które pojawiło się pięć lat później oznaczało nieślubnego potomka, bękarta, a z kolei mianem Merry Monday określano w XVI wieku poniedziałek przed ostatkami.

Koniec końców jednak najważniejsze jest, żeby się dzisiejszą Wigilią nacieszyć, ponieważ zanim na dobre zdążymy się rozsiąść, będzie już po niej.

Wesołych (i jak najdłuższych) Świąt!

P.S. Autor serdecznie dziękuje wszystkim, którzy życzenia mu złożyli już, a także tym, którzy dopiero zechcą to uczynić. Oby nam się!

Pennsylvania

Co prawda Torlin już dawno temu rozpracował znaczenie nazwy stanu Pensylwania (ang. Pennsylvania) ale obowiązek pozostaje obowiązkiem i coś napisać trzeba.

Niejaki William Penn (1644 – 1718) był młodzieńcem zarówno – jak większość dorastających chłopców – kwestionującym zastany porządek świata, jak i emocjonalnym. Jego akurat emocjonalność polegała na kwestionowaniu prawd wiary anglikańskiej i poszukiwaniu własnej drogi duchowej. Rozpoczął studia na Oksfordzie, lecz wraz z grupą znajomych został z owej uczelni usunięty, gdyż głośno protestował przeciwko zasadzie, w myśl której wszyscy studenci powinni być anglikanami. Ojciec Penna, szacowny admirał marynarki, chcąc nie chcąc wysłał Williama w podróż po Europie, z której ponoć wrócił spokojniejszy i bardziej wyważony. W nagrodę papa posłał synalka do Irlandii, by dopilnował tam rodowych włości. I wszystko byłoby dobrze, a William stałby się może przykładnym dziedzicem, gdyby nie Thomas Loe – kwakierski kazdnodzieja – który niemal natychmiast nawrócił młodego Penna na nowe wyznanie.  Ponoć pan admirał, dowiedziawszy się o konwersji potomka, doznał ciężkiego nerwowego ataku.  Atak ów skutkował w wydziedziczeniu potomka i wyrzuceniu go z rodzinnego domu.

Tymczasem w Anglii prześladowania kwakrów (a także wszystkich innych nie anglikańskich wyznań) nabierały na sile. Penna to nie zrażało – może nawet motywowało. Stał się jednym z głównych teologów i prawnych obrońców tego odłamu chrześcijaństwa. Doznał wielu nieprzyjemności, trafił przed sąd i został uwięziony. Zamieszania było co niemiara, ale dzięki talentowi i inteligencji (to taki sprytny skrót, pozwalający mi nie wdawać się tu w szczegóły) wyszedł z nich obronną ręką. Co więcej, pogodził się z umierającym ojcem, wskutek czego decyzja pana admirała o wydziedziczeniu została wycofana.  Mimo wszystko, sytuacja kwakrów nie była dobra i Penn wystąpił z pomysłem masowej emigracji swych braci w wierze do Nowego Świata. Niektórzy z nich już mieszkali w Ameryce, choć byli tam skonfliktowani z miejscowymi purytanami niemal tak ostro jak w Anglii z anglikanami. W latach 1677 i 1682 kwakrowie zakupili ziemie najpierw zachodniego, a potem wschodniego Jersey (dzisiejszy stan New Jersey).

Wskutek – znów zgrabny zwrot – być może osobistej sympatii, a możliwe że i talentów Penna (i ku ogromnemu zaskoczeniu głównego zainteresowanego) król Anglii Karol II podarował młodemu gniewnemu ogromną ilość ziemi, czyniąc go tym samym największym na świecie prywatnym posiadaczem ziemskim. Otrzymał 120 000 kilometrów kwadratowych terenów na południe od New Jersey i na północ od Maryland, wraz z pełnomocnictwami gwarantującymi mu całkowitą dowolność prawno-ustrojową w ramach owego terytorium, z wyjątkiem prawa do wypowiadania wojny i zawierania pokoju.  W zamian korona zapewniła sobie prawo do jednej piątej wpływów z wydobycia złota i srebra wydobywanego w nowej prowincji (złóż tych metali prawie tam nie było) i zlikwidowany został dług króla Karola (zaciągnięty jeszcze u starego admirała Penna) w wysokości 16 000 funtów.

Te właśnie ziemie stały się Pennsylvanią. Sam Penn – jako że teren był dziki i nieucywilizowany – zamierzał nazwać prowincję Sylvanią – krainą lasów – lecz król uparł się przy wersji Pennsylvania, przekonując Penna (który jako kwakier nie chciał przystać na tak egoistyczną nazwę) że będzie to właściwe uhonorowanie zmarłego ojca – admirała.

Ot i cała historia – może nie cała, bo ciekawe są również losy “świętego eksperymentu” jak Penn nazywał zakładanie kwakierskiego “państewka”, ale to wykracza już znacznie poza zakres naszych etymologicznych obowiązków.