Taxi! Koza!

Londyn. Początek lipca roku pańskiego 1894.  Dwóch szacownych biznesmenów z Hamburga udaje się na spotkanie w Board of Trade (było to ciało doradcze, zajmujące się sprawami gospodarki Zjednoczonego Królestwa i całego Imperium Brytyjskiego, w tym kwestiami patentowymi). Biznesmeni owi – Herr Bruhn i Herr Westendorf - przedstawili członkom BoT projekt nowatorskiego urządzenia, zwanego taxametrem - czyli wskaźnikiem opłat. Wedle The Illustrated Police News z 7 lipca owego pięknego roku, Niemcy zademonstrowali brytyjskim dżentelmenom szereg zalet owej machiny, która wskazywała m. in. liczbę przewiezionych pasażerów, wysokość należnej opłaty, ilość wykonanych przez powóz kursów i długość przemierzonej danego dnia trasy . Przekonywali BoT również, że tak nowoczesne rozwiązanie zostało już wprowadzone przez włodarzy Hamburga, Berlina, Bremy i Drezna, oraz że zarząd w/w miast uczynił instalację taxametrów warunkiem udzielenia licencji przewoźnikom.

Board of Trade działała dość… hmm… dostojnie i pierwsze powozy wyposażone w taxametry pojawiły się na ulicach stolicy Anglii dopiero w marcu 1899.  Trzeba jednak uczciwie powiedzieć, że opóźnienie nie wynikało jedynie z przydługiego namysłu ekonomistów z BoT, lecz także ze sprzeciwu Związku Zawodowego Dorożkarzy Londyńskich  (London Cab Drivers Union), którego zarząd obawiał się negatywnego wpływu dokładnych pomiarów kursów powozów na zarobki przewoźników.

Niemniej wynalazek został wprowadzony (wówczas stosowano go już m.in w Liverpoolu, Manchesterze, Nowym Jorku i Buenos Aires) a gazety rozpisywały się o zadowoleniu jakie wywołał wśród klientów.  Wbrew obawom związkowców, zadowoleni byli także sami dorożkarze – poza tym, że nie musieli już wdawać się z klientami w dyskusje dotyczące wysokości opłaty ich zarobki wzrosły, a napiwki się nie zmniejszyły.

Rewolucyjny automat nazywano początkowo niemieckim słowem Taxameter - pochodziło ono od Taxe, czyli opłata/podatek. Jednak Francuzi (w Paryżu również instalowano taxametry wcześniej niż w Londynie) nazwali go taximetre (“e” zastąpiono nad Sekwaną “i” pod wpływem zarówno języka francuskiego jak i odwołania do klasycznej greki i źródłosłowu taxis.)

Wiedzeni być może patriotyzmem i rosnącymi nastrojami antyniemieckimi, dziennikarze The Yorkshire Post napisali już w czerwcu 1894, iż ” z powodzeniem można wprowadzić odpowiedni system naliczania opłat za kursy, bez uciekania się do rozwiązań niemieckich”. W związku z podobnymi głosami wyraz francuski zyskiwał coraz większą popularność – zanglicyzowana forma taximeter pojawiła się w gazetach jeszcze zanim pierwsze unowocześnione dorożki wyjechały na ulice. Po niedługim czasie nikt już nie pamiętał o germańskim taxameterze.

Biurokracja, biurokracją, decyzje władz miejskich, decyzjami, zaistniała jednak potrzeba językowego odróżnienia tych nowych pojazdów od dorożek starego typu. Wówczas były to głównie jednokonki, zwane czasem growlers (“warkociakami”, a to z powodu hałasu jaki czyniły ich obite metalem koła na brukowanych ulicach). Oficjalna nazwa brzmiała hackney carriage (w zasadzie po prostu dorożka), ale ludzie używali najczęściej słowa cab (skrót od cabriolet - było to francuskie określenie dwukołowego powozu, niebezpośrednio zapożyczone z łacińskiego caprelous - koza, kozioł, z powodu “brykania” owych pojazdów podczas jazdy). Oczywistym wyborem wydawało się więc taximeter cab, ale kto przy zdrowych zmysłach (i wołając w pośpiechu na ulicy) posługiwałby się tak długą nazwą?

W pierwszym dziesięcioleciu dwudziestego wieku konne dorożki zostały wyparte przez samochody. W marcu 1907 roku, na łamach Daily Chronicle, czytamy “Każdy dziennikarz ma własny pomysł na nazywanie tego środka transportu”, po czym następowała lista w której pojawiały się między innymi motor-cab, taxi-cab czy taximo. W tym samym roku Daily Mail zaczął posługiwać się słowem taxi, zawsze jednak ujmowanym w cudzysłów, jako wyraz slangowy, kolokwialny. Debata zakończyła się około lutego 1908 kiedy ta sama gazeta oświadczyła:  “Na przestrzeni ostatnich kilku miesięcy stało się jasne, że wszystkie taksówki (motor-cab) określamy słowem taxi“.

No to którędy jedziemy?

Comments (28) to “Taxi! Koza!”

  1. Nie chcę być złośliwy Komerski, ale jakby założyć Ci taksometr na blogu, to nie zarobiłbyś nie tylko na podatek, ale nawet na bułkę z masłem.
    Pozdrowienia :D

  2. Zarobiłby zarobił, byle tylko stawki były odpowiednio wysokie :)

  3. I to jest jakiś pomysł;)

  4. Nie? Ja też się zastanawiam, czy by u siebie nie wprowadzić jakichś opłat :)

  5. Na przykład: Wierszyk – 10 pln, głupi komentarz 15, merytoryczny – 8…

  6. No! Kto nie napisał komentarza – 100…

  7. Wolałam nie narażać się na koszty!
    Zdaję się, że jesteśmy w Warszawie! Poproszę na Wawer ;-)

  8. to ja do Hackney Wick w takim razie poproszę. i śmieszne, bo dla mnie to to jest zawsze ‘cab’.

  9. No pewnie, że “cab” jest o wiele gazylionów procent bardziej popularne. Pewnie między innymi dlatego, że krótsze. Ekonomia…

  10. “cab” mam taki dźwięk na wiadomość tekstową w telefonie!
    Jestem za ekonomią języka!

  11. Taniocha…

  12. Kolego zeen, że niby co taniocha? Bo ciśnie mnie się na myśl kilka interpretacji… :)

  13. a taksa za napisanie czy nienapisanie? no i wiesz, mogą Ci blog spiracić tyle będzie wszystkiego :roll:

  14. Brytyjscy dżentelmeni zemścili się straszliwie na Teutonach, jako że dzisiaj w Niemczech taksówka to też Taxi, a nie Taxa. :-)
    A z tymi opłatami na blogach… Myślicie, że można by je pobierać w naturaliach?
    Mam oczywiście na myśli mięso i jego pochodne w rodzaju pasztetówki. :oops:

  15. Kolego Komerski,
    mnogość interpretacji świadczy niewątpliwie o bogatej wyobraźni, co bardzo cenię sobie u kolegi, wszelako spojrzawszy na porę cisnących się tak licznie, pomyślałem, że wtedy u mnie ciśnie jedno: poduszka…
    Ale żeby nie zostawiać pytania bez odpowiedzi, odegram rolę mędrca – co jest najskuteczniejszym sposobem robienia dobrego wrażenia i jednocześnie zamykania ust innym – i powiem tak:
    Co jest inflacja, każden wie, dużo czegoś wszędzie – to tanie, ale…
    … niech tego zabraknie, to jest najdroższe na świecie – na ten przykład powietrze.
    I tak kolego Komerski wygląda Wasza przyszłość finansowa: zarabiać będziecie, kiedy Was będzie mało, a milionerem się staniecie, jak Was nie będzie wcale…
    ;-)

  16. …co miało znaczyć: z całego serca życzymy wam kolego jak najlepiej, zdrowia, szczęścia, pomyślności i wszelakiego bogactwa :roll:

  17. W Londynie:
    (black) cab – taksówka znana od zawsze
    (mini) cab – zamawiana przez telefon (tańsza, nie ta ‘stylowa’, konkurencja dla)

    “Taxi” też można. Np. na ulicy człowiek wrzeszczy “taxi!” (gdy chce black caba ;) ). I do obcokrajowców nienawykłych się mówi “take a taxi” (bo zrozumieją).

    Poll tax kosztował Margaretę Taczerową sporo (niektórzy twierdzą, że urząd i przywództwo) – jakby co, ostrzegałam… ;) :D

  18. @foma: Otóż nie! Opłaty z Hoko planujemy komentarzowe. Treść bloga pozostanie darmowa, więc nie da rady jej spiracić.

    @zeen: To ja się powoli zbieram… Zawsze chciałem być milionerem ;)

    @a capella: Tak, zawsze się zresztą zastanawiałem, dlaczego te drugie są “mini”.
    A co do urzędu i przywództwa… Taczerowa po prostu nie wiedziała, kogo i w jakiej kolejności zawieszać i odwieszać…

  19. @ Bobik: To mnie zainteresowało – brak komentarza: 250g golonki…

  20. Czy Szanowny Gospodarz zauważył, że nie napisałem już pięciu komentarzy?
    Chyba pora na wypłatę… :D

  21. Co z tymi stanami? Obiecanki – cacanki, a muzułmaninowi schabowy.

  22. @ Bobik – ach, bo nasz plan przejęcia świata zakładał, że to autorowi wpisu płaci się za nie napisane komentarze… Więc jeśli nadal się poczuwasz ;)

    @ Torlin: Stany były, są i będą… Teraz zdaje się kolej na Pensylwanię…

  23. To na pewno tak było, że autorowi się płaci, a nie na odwrót? 8O
    Wobec tego mam całkiem nową propozycję, kompromisową. Podzielmy się po prostu tą golonką i będziem kwita. :D
    Mogę nawet musztardę przynieść, bo ja i tak nie używam. Za to kość sobie wezmę, bo Ty nie używasz. ;)
    A potem będziemy się dawać za przykład, jak bez insynuacji, podgryzania i haków można się dorwać do jednego gnata i wcale przy tym nie pożreć. :twisted:

  24. W zasadzie mógłbym zaakceptować. Dementuję jednak, jakobym nie używał kości – lubię sobie taki ciepły szpik wyssać…

  25. Pensylwania – kraj lasów Williama Penna – proste jak kłębek drutu kolczastego.

  26. Torlin, co ja teraz zrobię? Mam przejść od razu do następnego stanu!? :) Chyba muszę odczekać jeszcze jeden wpis, żeby inni zapomnieli, co napisałeś ;)

  27. To może “Podlasie”?

  28. A może stan ciekły?

Post a Comment
*Required
*Required (Never published)