W dżinsach do Miami
Thursday, May 29, 2008
Kolejność rzeczy i naturalny porządek świata (oraz moc alfabetu) każą mi wyprawić się pod literę F – czyli na Florydę. Floryda, kraina Miami Vice, aligatorów, bagien, wodolotów ze śmiesznymi śmigłami, najsympatyczniejszego seryjnego zabójcy świata – Dextera i różnych innych delikatesów jest jednak etymologiczną pustynią. Dlatego więc na Florydę udamy się w dwóch parach spodni, po jednej nazwie na sztukę.
Nazwa Floryda wywodzi się z hiszpańskiego słowa la florida, oznaczającego kwitnącą. Półwysep został w ten sposób ochrzczony przez jednego z towarzyszy podróży Krzysztofa Kolumba, niejakiego Juana Ponce de Leona. Rok pański był wtedy 1513 i de Leon wraz ze swymi trzema statkami odkrył Florydę drugiego dnia kwietnia. To jednak nie szczególnie rozbuchana roślinność skłoniła go do wybrania tej akurat nazwy, a fakt, iż była właśnie Wielkanoc – po hiszpańsku nazywana niekiedy pascua florida. A co nasz katolicki odkrywca tam robił?
Cóż, jak to mężczyzna w pewnym wieku (był tuż po pięćdziesiątce) szukał sposobów rewitalizacji… pewnych narządów swego ciała. A takim sposobem mogła być bijąca w legendarnej krainie Bimini Fontanna Młodości – źródło obdarzające tego, kto skosztuje zeń wody, wiecznym zdrowiem siłą i tym podobnymi rozkoszami. De Leon znał tę opowieść, gdyż była niezwykle popularna wśród Arabów, którzy przynieśli ją wraz z piękną architekturą i higieną osobistą do Hiszpanii. O podobnym miejscu opowiadał też bestsellerowy wówczas Romans o Aleksandrze Na dodatek podobną historię opowiedział mu na Puerto Rico wódz Arawaków. Opowiedział i skierował na Florydę właśnie. I to nie ja sugeruję, że coś z pewnymi sferami życia de Leona było nie w porządku, tylko niejaki Gonzalo Fernandez de Oviedo w swej pracy z 1535 roku – Historia General y Natural de las Indias (“Indii historia powszechna i naturalna”)
Ale dajmy spokój Hiszpanowi i zajmijmy się spodniami…
Dżins po angielsku to albo – co dość jasne – jeans, albo denim. Oba te słowa pochodzą od nazw miejscowych, zupełnie jednak różnych.
Denim wywodzi się z francuskiego serge de Nimes, czyli serża z Nimes, z miasta położonego na południu Francji.
Owszem, ja też nie od razu wiedziałem co to jest serża, ale już wiem i pospiesznie się dzielę:
serża trwała tkanina obustronnie diagonalna, samodziałowa, (ba)wełniana, jedwabna a. płócienna, używana gł. na garnitury, płaszcze i suknie
Słowo znalazło się w angielskim już pod koniec XVII stulecia.
Jeans z kolei pochodzi od nazwy włoskiego miasta Genua. Do angielskiego dostało się przez francuską frazę jene fustian oznaczającą pewien typ tkaniny produkowany właśnie w Genui.
Jene jako przymiotnik bierze się od alternatywnej, francuskiej nazwy dla Genui – Jannes. Anglicy z kolei nazywali to miasto Jean. Najwcześniejsze wystąpienie notujemy w pochodzącej z 1495 roku pracy Naval Accounts and Inventories of the Reign of Henry VII, gdzie czytamy o linach genueńskiej produkcji czyli
Cables…of Jeane makyng.
Miłego plażowania!