Dakota i hobofonia

W tym tygodniu, zgodnie z dobrze ugruntowaną tradycją wybieramy się do Stanów. Ale jako, że przypadające z woli niemiłosiernego alfabetu stany mają wyjątkowo mizerną – z punktu widzenia etymologa – wartość będzie i bonus.

Ale od początku. Stany Dakota Północna (North Dakota) i Dakota Południowa (South Dakota) wzięły swą nazwę od indiańskiego plemienia Dakotów i pozostała w praktycznie niezmienionej postaci od samego początku. W dialekcie Dakotów Santee (Isanti) oznacza sprzymierzeńca tudzież przyjaciela. I to właściwie tyle. Ciekawa jest oczywiście historia samych Dakotów, ale to już temat wykraczający poza moje opowieści. Kto jednak chciałby czegoś więcej – zapraszam do Wikipedii (anglojęzyczny artykuł jest obszerniejszy) i do bibliotek po trylogię Alfreda Szklarskiego – “Złoto gór czarnych“. Ech, młodość.

A teraz bonus:

Jako, że odnoszę nieśmiałe wrażenie, iż wpis o hobo cieszył się sporym zainteresowaniem przedstawię poniżej skrótowy słowniczek slangu, jakim do końca lat 40 XX wieku posługiwali się hobo. Oto i on:

  • Angellina – (pol. Angelina/Anielica) – młody, niedoświadczony hobo.
  • Banjo – (pol. banjo) – mała, podróżna patelnia.
  • Barnacle – (dosł. pąkla – skorupiak taki, ale tu w odniesieniu do powiedzenia to cling to somebody like a barnacle – “przyczepić się do kogoś jak rzep do psiego ogona”) – Osoba, która pracuje w jednym miejscu dłużej niż rok
  • Beachcomber – (dosł. przeczesywacz plaż) – Hobo, który chętnie trzyma się okolic portów/doków.
  • Bone polisher – (dosł. szlifierz kości) – zły pies.
  • California Blankets – (dosł. kalifornijskie kocyki) – gazety, które hobo wykorzystywali w charakterze pościeli.
  • Cannonball – (dosł. kula armatnia) – szybki pociąg.
  • Carrying the Banner – (dosł. Noszenie sztandaru.) – utrzymywanie się w ciągłym ruchu/zmienianie miejsca pobytu, aby nie zamarznąć/nie dać się złapać za włóczęgostwo.
  • Catch the Westbound – (dosł. Złapać zachodni – w domyśle pociąg) – umrzeć.
  • Chuck a dummy – (dosł. walnąć laleczkę) – o kimś, kto udaje nieprzytomnego
  • Cover with the moon – (dosł. przykrywać się księżycem) – spać na wolnym powietrzu.
  • Elevated – (dosł. uniesiony) – pod wpływem alkoholu lub narkotyków
  • Graybacks – (dosł. Szare grzbiety) – wszy.
  • Grease the Track – (dosł. naoliwić/nasmarować tory) – zostać przejechanym przez pociąg
  • Honey dipping – (dosł. grzebanie się w miodzie) – czyszczenie kanałów ściekowych
  • Jungle – (dosł. dżungla) – obozowisko/miejsce spotkań hoboes.
  • Sky pilot – (dosł. podniebny pilot/pilot wiozący w niebiosa) – ksiadz, duchowny
  • Snipes – (dosł. ustrzelone, upolowane) – niedopałki upolowane np. w popielniczkach C
  • Spear biscuits – (dosł. “dźgać” włócznią za ciasteczkami) – szukać jedzenia w śmietnikach
  • Tokay Blanket – (dosł. tokajowy kocyk) – rozgrzewać się alkoholem

Uzupełnienie (dzięki czujności Torlina)

Kolega Torlin zwrócił uwagę na to, iż w posiadanym przez niego słowniku etymologii nazw geograficznych  podają za obowiązującą teorię pana Gilmore’a. Zaintrygowany poszperałem i owszem, znalazłem co następuje:

Faktycznie, w piśmie American Anthropologist 2/1922 ukazał się artykuł niejakiego Melvina R. Gilmore’a który pisze,  co następuje:

Najbardziej nawet pobieżne spojrzenie na sposób, w jaki Indianie używają tego słowa mówi, że nie może ono oznaczać “przyjaciela” w zwykłym sensie, anie “sprzymierzeńców” jako że odnosi się do jednego narodu, a nie do wielu. Słowo to, z pewnością jest tak stare, że nie da się bezsprzecznie ustalić jego pochodzenia. Można jednak spojrzeć do języków pokrewnych językowi Dakotów – np językowi Indian Omaha. Otóż wśród Indian Omaha istniało tajne stowarzyszenie Pughto. Było to stowarzyszenie wodzów i starszych. Znany mi jest jeden wers jednej z piosenek tego stowarzyszenia brzmiący “Endakutha wahatanga eame”. Zwykłym słowem, stosowanym w języku Omaha na określenie  “przyjaciela” jest “kageha“, ale mówi się, że, endakutha jest pojęciem jeszcze starszym, pochodzącym z tajnego języka owego stowarzyszenia wodzów i oznaczającego “przyjaciela” (choć dokładne znaczenie tego słowa zostało zapomniane), a całe zdanie oznaczałoby, że ktoś stwierdza, iż niejaki Wahatanaga jest jego przyjacielem, albo iż przyjaciel jest jak tarcza (wahatanaga - tarcza, eame - mówią/mówi się)

Po przeczytaniu powyższego fragmentu nie jestem pewien, o co p. Gilmore’owi chodzi. Nie dość, że posługuje się pojęciem “naród” (nation) , którego nijak nie można przyłożyć do plemion Indiańskich, będących mniej lub bardziej luźnymi związkami szczepów, do których właśnie jak ulał pasuje pojęcie sprzymierzeńca/sojusznika, to pisze, że słowo “dakota” nie może oznaczać przyjaciela, tylko po to, by dwie linijki potem stwierdzić, iż właśnie to oznacza, z tym, że wywodzi się z zapomnianego tajnego języka, tajnego stowarzyszenia, którego to stowarzyszenia on – Gilmore – zna jedną pieśń. Tak czy inaczej zresztą, wychodzi jednak na to, że dakota znaczy przyjaciel.

Comments (19) to “Dakota i hobofonia”

  1. Ech, Szklarski – cóż warte byłoby bez niego dzieciństwo! ;-)

    A co do beachcombers – pełno ich na dnie Tamizy (‘dnie’ – w porze low tide) – przeczesują zamulony teren w poszukiwaniu skarbów (niekiedy dość cennych… podobno) i bezdomni i wędrowcy i zamożni hobbyści z ‘wyrafinowanymi’* wykrywaczami metali.
    ___
    *tak twierdzą znawcy… ;-)

  2. No to bonus od Torlina. Wg mojego słownika “Dakota z języka plemion Omaha Endakutha ‘lud właściwy’ (Gilmore)”

  3. Bonus ode mnie:
    Co on robi?
    - Chodzi z siódemką…
    Siódemka – pogrzebacz, przypomina kształtem 7 i służy do grzebania w śmietniku….

  4. a capella: Ja o wykrywaczach metalu marzę, kiedy jestem na grzybach. Oczy mam zupełnie niezdolne do wypatrzenia grzyba, ale wyobrażam sobie, że z takim sprzętem mógłbym chociaż jakiś bagnet znaleźć :)

    Torlin: odpowiedziałem ci we wpisie. Dzięki za podpowiedź.

    Zeen: To gazrurka by była co, jedynka?

  5. W poszukiwaniu grzybów z wykrywaczem metalu można też chodzić po przydrożnych laskach. Jak się taki grzyb nawciąga metali ciężkich, to i na wykrywaczu metalu zacznie pikać :)

  6. komerski Ty masz dobrze z tym Torlinem :D

  7. Z Torlinem wszyscy mamy dobrze. Nie masz drugiego tak dobrego odsłaniacza ciekawostek z polskiego podwórka jak on.

  8. Komerski,
    ja mam to samo z grzybami, najgorzej jak z kimś pójść i on z tyłu idzie, olaboga laboga…

  9. zmieniam login na bone polisher:) i jestem zachwycona filozofią hobo (czy adekwatna nazwa to hobozofia?)

  10. @Gospodarz i Inni: Z grzybami mam problem zupełnie podstawowy: klaustrofobiczność i bezsens sytuacji mnie przeraża (próbowałam się przekonać do grzybobrań). Szczególnie dojmujące jest to w górach – człowiek by chciał ścieżką czy drogą do góry, gdzie przestrzeń, horyzonty… a tu ci każą przedzierać się po wertepach i chaszczach… :-( :-D

  11. Hoko: To prawda; nie ma lepszego sposobu na to, by poczuć się niezdolnym do niczego.

    Entele: Bardzo trafna nazwa – a skoro tak Ci się spodobała, to zerknij do angielskiej Wikipedii – tam (bodaj pod hasłem ‘hobo’ jest zamieszczony ‘statut’ hobo, przyjęty na ogólnoamerykańskim zjeździe hoboes, gdzieś w latach 20.

    a capella: Nie zgodzę się co do bezsensu – ja jeść grzyby bardzo lubię, a i klaustrofobii nie mam. Natomiast z gór to ja Bieszczady lubię bo niezbyt wysokie, a przestrzeń czuć…

  12. Ja też szalałem swego czasu za Szklarskim. Chyba jako jedyny w klasie. Reszta udawała, że czyta lektury. Książki Szklarskiego to chyba najprostszy sposób na rozbudzenie zainteresowania geografią i historią.

  13. Gdybym był kobietą, to do dziś nie potrafiłbym zdecydować, czy bardziej się kocham w bosmanie Nowickim, czy w Smudze… :)

  14. Na “szczęście” dla mężczyzn była tam tylko Sally. :D
    Dziś redakcja zmusiła by pewnie do wymienienia Smugi na jakąś Barbie z profesurą z nanofizykoinformatyki.

  15. Ale Sally była taką nudnawą… hmm… harcereczką. Nic w niej tajemnicy, nic pociągającego. Już zdecydowanie bardziej interesowałem się niejaką Memengwa ze Złota Gór Czarnych, w której przynajmniej jakiś ogień płonął…

    Swoją drogą, że też nikt nigdy nawet nie próbował Tomków filmować…

  16. Cóż, widocznie ją idealizuję. Mi się podobała. :D
    Szczerze mówiąc to niewiele już z tego wszystkiego pamiętam. Emocje raczej i strzępki historii. Niemniej to była chyba najlepsza seria książek w młodości.

  17. A nie mój drogi Dru – ja przynajmniej zdecydowanie bardziej wolałem cykl o Tecumsehu… ale to chyba kwestia tego, że od Tecumseha zacząłem…

  18. Chciałem napisać, że to IMHO najlepsza seria jaką przeczytałem w młodości. Choć taki Pan Samochodzik też był niczego sobie. I Maya Ród Rodrigandów miło wspominam. Fundację… Heh, kiedyś to się czytało, a teraz tylko te internety…
    A Tecumseh jakoś mi umknął…

  19. Ja tam na pierwszym miejscu stawiałem Verne’a :)

Post a Comment
*Required
*Required (Never published)