Wiosna, panie poruczniku!

No właśnie. Przyszła wiosna, świat się zieleni świeżymi barwami i można wychodzić na powietrze bez szalików, czapek i innych ocieplaczy. A żołnierze mogą wreszcie w zielonych mundurach kryć się w trawie. Nawet porucznicy. I właśnie dlatego dziś będzie o – baczność – poruczniku – spocznij.

Porucznik po angielsku wygląda tak: lieutenant. Napisałem ‘wygląda’ rozmyślnie, bo brzmi już inaczej. W zasadzie to brzmi na kilka sposobów. Amerykanie bowiem wymawiają to słowo mniej więcej jak lju’tenant, albo też lu:tenant, podczas gdy Brytyjczycy stosują częściej wymowę alternatywną – leftenant. Podobno dawniej wyspiarscy marynarze skracali to do l’tenant, ale tej wersji na żywo nie słyszałem.

Skąd taka rozmaitość? I czy rację mają Jankesi, czy raczej Anglicy? Spróbujmy zajrzeć pod kołderkę historii…

Podobnie jak wiele innych słów związanych z wojskowością (army – armia, captain – kapitan, corporal – kapral, sergeant – sierżant and soldier – żołnierz), lieutenant przywędrował na Wyspy i do języka angielskiego zza kanału, ze starofrancuskiego, po normańskim podboju (pamętamy ze szkoły – Wilhelm Zdobywca, bitwa pod Hastings, 1066 r, te rzeczy…). Słowo stanowi zbitkę dwóch innych – lieu, które oznacza miejsce (z łac. locus) oraz tenant - trzymający. Porucznik jest więc osobą, która trzyma miejsce kogoś innego, która je zajmuje, zastępując tę drugą osobę. Inaczej mówiąc – porucznik w razie potrzeby spełnia rolę starszego stopniem oficera, tudzież działa w charakterze jego zastępcy. Nota bene in lieu of we współczesnym angielskim oznacza właśnie zamiast czegoś, w miejsce czegoś. Lieutenant jest również bliskim krewnym używanego niekiedy na Wyspach słowa locum, które (wywodząc się z łacińskiej frazy locum tenens) oznacza zastępce, który pomaga nieobecnym kolegom ze swojego zawodu (takie zastępstwo jak w szkole).

Wychodziłoby więc na to, że bliżsi “prawidłowej” wymowie są Amerykanie. Badania jednak wykazały, że to Anglicy przejmując słowo, przejęli przede wszystkim jego oryginalną wymowę i taka właśnie powędrowała do Stanów z kolonistami, którzy zaczęli wymawiać lieutenanta na własną modłę dopiero w XIX w.

Niektórzy fachowcy sugerują, że leftenant narodził się, ponieważ w dawnych czasach często mylono u z v. To zupełnie dobra teoria, tym bardziej, że w XIV w. kiedy to po raz pierwszy znajdujemy lieutenanta w piśmie, język angielski nie posiadał jeszcze dwóch oddzielnych znaków. A jednak, choć to kuszące i eleganckie wyjaśnienie, nie musi wcale być prawdziwe. Oxford English Dictionary wskazuje bowiem, że teoria ta nie pasuje do faktów. W średniowieczu – tłumaczą autorzy OED istniała pisownia lueftenant (przykładem może być zachowany w archiwach szwajcarskiego kantonu Fryburg list, podpisany przez Ly Leuftenant douz Chastellent Davenche. Podobną pisownią posługiwali się w piętnastym stuleciu Szkoci i być może to od nich Anglicy przejęli wymowę, zmieniając jednocześnie ortografię.

Pojawiały się też pisownie leef-, lyff- i leif- co zdaje się potwierdzać, że skrybowie próbowali oddać wymowę bliską dzisiejszej brytyjskiej. Ale nie tylko, bo spotykamy także lyeu- i lew-, jak ulał pasujące do drugiej, amerykańskiej, co może sugerować, że niektórzy starali się wymawiać lieutenanta “bardziej po francusku”.

Noah Webster, autor sprzedanego w ponad 60 milionach egzemplarzy słownika Amerykańskiego słownika języka angielskiego Webstera (1828), był zwolennikiem reformy angielskiej ortografii na zasadzie “pisz jak mówisz” i sugerował, by porucznika zapisywać tak: lutenant.

Z kolei w 1835 roku James Fenimore Cooper w swojej pracy politycznej The American Democrat (“Amerykański demokrata”) sprzeciwiał się podobnym pomysłom, utrzymując, że propozycje Webstera “nie są wystarczająco przekonujące” (there is not sufficient authority) i że “prawdziwą wymową” jest wymowa brytyjska…

Ciekawymi rzeczami zajmowali się amerykańscy demokraci…

O Holender!

Jako, że piękne polskie i dalszoeuropejskie autostrady zawiodą mnie wkrótce do Amsterdamu (to się musiało tak skończyć, skoro tłumaczę pod rząd trzy książki, których akcja rozgrywa się właśnie tam) na nowo mnie uderzyło, że Anglosasi Holandię nazywają co prawda the Netherlands, ale samych Holendrów (i – z wielką literą – ich język) określają już mianem dutch.  Jedna z tych zagadek, na które patrzymy codziennie i boimy się zapytać.

Słowo dutch pojawiło się w języku angielskim około roku 1380. Używano go wtedy na określenie wszystkich nacji germańskich (kojarzymy niemieckie słówko Deutsch?). Wyłącznie Holendrów zaczęto tym mianem określać ok. roku 1600. Trafiło ono do angielskiego ze staroniderlandziego duutsch, które z kolei wywodzi się od staro-wysoko-niemieckiego wyrazu duitisk, odpowiadającego staroangielskiemu theodisc (należący do ludu) od  theod – “lud, rasa, naród”, które to ma swoje żródła kolejno w protogermańskim theudo – “ludowy, narodowy” z praindoeuropejskiego rdzenia teuta- “lud” (porównajmy tu wyrazy takie jak teutoński, staroirlandzkie tuoth - ludzie, starolitewskie tauta - ludzie, czy staropruskie tauto - kraj.

Dutch w charakterze nazwy języka odnotowany został w 786 roku w korespondencji pomiędzy urzędnikami Karola Wielkiego a dworem papieża Hadriana I w odniesieniu do konferencji kościelnej, która odbyła się w Mercji (część Anglii), czyli mianem tym określono staroangielski. Dopiero dwa lata później spotykamy to słowo już w bardziej właściwym miejscu, tj jako nazwę stosowaną w odniesieniu do języka niemieckiego (a nie każdego germańskiego) Jeszcze potem znaczenie słowa objęło także użytkowników tegoż języka (w niemieckim do XIII stulecia na określenie Niemiec używano przodka dzisiejszego słowa Deutschland, brzmiącego Diutisklant.

XVII stulecie przyniosło zawężenie sensu do Holendrów i holenderskiego, co miało związek z wyodrębnieniem się Holandii jako bytu politycznego, na dodatek zaciekle konkurującego z Anglią.

Dawny sens słowa przetrwał w określeniu Pennsylvania Dutch, którym Amerykanie nazywają osiadłych w Pensylwanii Niemców. Od roku 1608 notujemy użycie słowa dutch (w sensie przymiotnikowym) jako pejoratywne określenie, stosowane przez użytkowników jęz. angielskiego na wszystko, co gorsze, podlejsze, słabsze, odstępujące od normy (którą to normę, rzecz jasna, wyznaczają sami Anglicy – pamiętajmy, że oni się w tamtym okresie bardzo nie lubili. Widzimy to do dzisiaj w wyrażeniach dutch treat (holenderska gościna) – określenie sytuacji, gdy każdy płaci sam za siebie (np w restauracji), dutch courage (holenderska odwaga) – brawura poalkoholowa, dutch uncle – zrzęda, ktoś nadmiernie surowy, wymagający i dutch wife – prostytutka, termofor tudzież gumowa ‘lalka z seks-shopu’, dutch auction (holenderska aukcja) – aukcja, podczas której ceny spadają zamiast rosnąć.  Generalnie Anglicy uznawali Holendrów za istoty skąpe i egoistyczne.

Holendrzy, którzy od dawna angielski znają bardzo dobrze, doskonale rozumieli, że słowo dutch nabrało w angielszczyźnie negatywnego odcienia, co zaowocowało w 1934 roku oficjalnym, rządowym zakazem używania tego pojęcia w państwowych dokumentach.

Dakota i hobofonia

W tym tygodniu, zgodnie z dobrze ugruntowaną tradycją wybieramy się do Stanów. Ale jako, że przypadające z woli niemiłosiernego alfabetu stany mają wyjątkowo mizerną – z punktu widzenia etymologa – wartość będzie i bonus.

Ale od początku. Stany Dakota Północna (North Dakota) i Dakota Południowa (South Dakota) wzięły swą nazwę od indiańskiego plemienia Dakotów i pozostała w praktycznie niezmienionej postaci od samego początku. W dialekcie Dakotów Santee (Isanti) oznacza sprzymierzeńca tudzież przyjaciela. I to właściwie tyle. Ciekawa jest oczywiście historia samych Dakotów, ale to już temat wykraczający poza moje opowieści. Kto jednak chciałby czegoś więcej – zapraszam do Wikipedii (anglojęzyczny artykuł jest obszerniejszy) i do bibliotek po trylogię Alfreda Szklarskiego – “Złoto gór czarnych“. Ech, młodość.

A teraz bonus:

Jako, że odnoszę nieśmiałe wrażenie, iż wpis o hobo cieszył się sporym zainteresowaniem przedstawię poniżej skrótowy słowniczek slangu, jakim do końca lat 40 XX wieku posługiwali się hobo. Oto i on:

  • Angellina – (pol. Angelina/Anielica) – młody, niedoświadczony hobo.
  • Banjo – (pol. banjo) – mała, podróżna patelnia.
  • Barnacle – (dosł. pąkla – skorupiak taki, ale tu w odniesieniu do powiedzenia to cling to somebody like a barnacle – “przyczepić się do kogoś jak rzep do psiego ogona”) – Osoba, która pracuje w jednym miejscu dłużej niż rok
  • Beachcomber – (dosł. przeczesywacz plaż) – Hobo, który chętnie trzyma się okolic portów/doków.
  • Bone polisher – (dosł. szlifierz kości) – zły pies.
  • California Blankets – (dosł. kalifornijskie kocyki) – gazety, które hobo wykorzystywali w charakterze pościeli.
  • Cannonball – (dosł. kula armatnia) – szybki pociąg.
  • Carrying the Banner – (dosł. Noszenie sztandaru.) – utrzymywanie się w ciągłym ruchu/zmienianie miejsca pobytu, aby nie zamarznąć/nie dać się złapać za włóczęgostwo.
  • Catch the Westbound – (dosł. Złapać zachodni – w domyśle pociąg) – umrzeć.
  • Chuck a dummy – (dosł. walnąć laleczkę) – o kimś, kto udaje nieprzytomnego
  • Cover with the moon – (dosł. przykrywać się księżycem) – spać na wolnym powietrzu.
  • Elevated – (dosł. uniesiony) – pod wpływem alkoholu lub narkotyków
  • Graybacks – (dosł. Szare grzbiety) – wszy.
  • Grease the Track – (dosł. naoliwić/nasmarować tory) – zostać przejechanym przez pociąg
  • Honey dipping – (dosł. grzebanie się w miodzie) – czyszczenie kanałów ściekowych
  • Jungle – (dosł. dżungla) – obozowisko/miejsce spotkań hoboes.
  • Sky pilot – (dosł. podniebny pilot/pilot wiozący w niebiosa) – ksiadz, duchowny
  • Snipes – (dosł. ustrzelone, upolowane) – niedopałki upolowane np. w popielniczkach C
  • Spear biscuits – (dosł. “dźgać” włócznią za ciasteczkami) – szukać jedzenia w śmietnikach
  • Tokay Blanket – (dosł. tokajowy kocyk) – rozgrzewać się alkoholem

Uzupełnienie (dzięki czujności Torlina)

Kolega Torlin zwrócił uwagę na to, iż w posiadanym przez niego słowniku etymologii nazw geograficznych  podają za obowiązującą teorię pana Gilmore’a. Zaintrygowany poszperałem i owszem, znalazłem co następuje:

Faktycznie, w piśmie American Anthropologist 2/1922 ukazał się artykuł niejakiego Melvina R. Gilmore’a który pisze,  co następuje:

Najbardziej nawet pobieżne spojrzenie na sposób, w jaki Indianie używają tego słowa mówi, że nie może ono oznaczać “przyjaciela” w zwykłym sensie, anie “sprzymierzeńców” jako że odnosi się do jednego narodu, a nie do wielu. Słowo to, z pewnością jest tak stare, że nie da się bezsprzecznie ustalić jego pochodzenia. Można jednak spojrzeć do języków pokrewnych językowi Dakotów – np językowi Indian Omaha. Otóż wśród Indian Omaha istniało tajne stowarzyszenie Pughto. Było to stowarzyszenie wodzów i starszych. Znany mi jest jeden wers jednej z piosenek tego stowarzyszenia brzmiący “Endakutha wahatanga eame”. Zwykłym słowem, stosowanym w języku Omaha na określenie  “przyjaciela” jest “kageha“, ale mówi się, że, endakutha jest pojęciem jeszcze starszym, pochodzącym z tajnego języka owego stowarzyszenia wodzów i oznaczającego “przyjaciela” (choć dokładne znaczenie tego słowa zostało zapomniane), a całe zdanie oznaczałoby, że ktoś stwierdza, iż niejaki Wahatanaga jest jego przyjacielem, albo iż przyjaciel jest jak tarcza (wahatanaga - tarcza, eame - mówią/mówi się)

Po przeczytaniu powyższego fragmentu nie jestem pewien, o co p. Gilmore’owi chodzi. Nie dość, że posługuje się pojęciem “naród” (nation) , którego nijak nie można przyłożyć do plemion Indiańskich, będących mniej lub bardziej luźnymi związkami szczepów, do których właśnie jak ulał pasuje pojęcie sprzymierzeńca/sojusznika, to pisze, że słowo “dakota” nie może oznaczać przyjaciela, tylko po to, by dwie linijki potem stwierdzić, iż właśnie to oznacza, z tym, że wywodzi się z zapomnianego tajnego języka, tajnego stowarzyszenia, którego to stowarzyszenia on – Gilmore – zna jedną pieśń. Tak czy inaczej zresztą, wychodzi jednak na to, że dakota znaczy przyjaciel.