Cały ten dżez

 wpis sponsorowany przez Blue Train i nadchodzącą wiosnę

Słowo jazz - tak samo jak określany nim gatunek muzyki – do grzecznych, purytańskich i “zapiętych pod szyję” nie należy. Narodziło się niemal na pewno w Nowym Orleanie, pod koniec XIX wieku. I nie używano go na salonach. A jeżeli były to salony, to raczej nie protestanckich smutasów, tylko salony domów, w których, w oparach dymu cygar, sączących się zewsząd afrykańskich rytmów i zapachu piżma, pracowały panie negocjowalnej moralności. Jak to napisał amerykański dziennikarz muzyczny Clay Smith w czasopiśmie Etude (wrzesień 1924):

Gdyby prawda o pochodzeniu słowa jazz była powszechnie znana, nikt nie ośmieliłby się go używać w przyzwoitym towarzystwie. 

Jakież więc są te nieprzyzwoite  początki?

Według fachowców najpewniejszym kandydatem jest pochodzący z kreolskiej gwary jass - słowo oznaczające pierwotnie partnerować w tańcu – szczególnie chodziło tu o wywodzące się z Afryki tańce Congo – a wtórnie… też partnerować, ale już zdecydowanie bardziej seksualnie…  a także oddawać się wszelkim formom wytężonej aktywności.

Sam jass pochodził już bezpośrednio od słowa (1860) jasm - wywodzącego się z mroków i rytmów Czarnego Lądu. W języku Mandingo słowo jasi oznacza działać inaczej niż zazwyczaj, bawić się. W mowie Temne yas oznacza być pełnym energii. Wszystkie wymienione tu słowa stanowią też źródło innego slangowego wyrazu – jism - to po angielsku męskie nasienie.

W książce  The Latin Quarter (“Dzielnica łacińska”) Herbert Asbury – autor m. in. “Gangów Nowego Jorku” wg których Scorsese nakręcił nudnawego gniota – przytacza (podobno opartą na relacjach dwóch naocznych świadków) opowieść o występującym w Nowym Orleanie około 1895, składającym się z chłopców w wieku od dwunastu do piętnastu lat zespole The Spasm Band (warto zauważyć, że spasm, to tak samo jak w polszczyźnie, spazm, skurcz, paroksyzm, co w kontekście rozgrzanego  śpiewem i kobietami i winem miasta, ma mocne konotacje zmysłowe) .Otóż chłopcy reklamowali się drukowanym na plakatach sloganem “Razzy Dazzy Spasm Band” (w mocno wolnym tłumaczeniu “luzacki, olśniewający Spasm Band”. Pięć lat potem – w 1900 roku – inny zespół miał użyć dokładnie tego samego tekstu (jak widać wszyscy lubili spazmy). Oryginalni Spazmersi napakowali do kieszeni kamieni i udali się do menadżera plagiatorów, grożąc, że z występu pupilków nici, jeśli nie zmieni tekstu. I otóż właśnie ten bezimienny menago miał zmienić hasło na “Razzy Dazzy Jazz Band” (synonim za synonim?) .

Za powyższą anegdotą nie stoją zbyt silne dowody, ale jest za to śliczna i tego się powinniśmy trzymać.

Do bycia pierwszymi dżezmenami przyznają się też niektórzy Irlandczycy - otóż istnieje w ich języku słowo teas (wymawiane, w zależności od dialektu dżass lub czass) które oznacza pasję i namiętność. Kto wie? Może gorące synkopy narodziły się wśród pokrytych mgłą wrzosowisk?
Na koniec przyznam się do pewnej manipulacji – otóż seksualne źródła słowa jazz także nie zostały do końca potwierdzone. Widocznie słowo to jest zbyt ważne, by mogła co do niego zapanować zgoda wśród fachowców. Zainteresowanym alternatywnymi teoriami dotyczącymi dżezu polecam ten – niestety jeszcze nie ukończony – tekst z Wikipedii.

Tymczasem.

Karolina nie z Gogolina

Krótka wycieczka do stanów. I to aż dwóch na raz. Amerykanie mają dwie Karoliny - Karolinę Północną i Karolinę Południową. Obie panienki otrzymały swe nazwy na cześć europejskiego władcy, ale którego, to już zależy od osobistych sympatii (tudzież strony kanału La Manche, po której urodził się odpowiadający)

Jeżeli spojrzeć na sprawę z winem w jednym i żabimi udkami w drugim ręku, to Karolina została nazwana dla uhonorowania króla Francji Karola IX. Nazwę tę po raz pierwszy miał nadać obszarom zajmowanym dziś przez oba stany Jean Ribault (1520 – 1565), francuski oficery marynarki wojennej i kolonizator.

Ribault stanął na czele wyprawy mającej na celu założenie kolonii, w której hugenoci znaleźliby bezpieczną przystań. Kolonia owa – pod nazwą Charlesfort (Ang. Fort Caroline), została założona na wysepce Parris, leżącej u wybrzeży dzisiejszej Karoliny Południowej.

Dzieje kolonii nie były zbyt pomyślne. Zakładano ją dwa razy – po raz pierwszy osadnicy padli ofiarą konfliktów z Indianami i głodu, za drugim razem, zostali zmasakrowani przez Hiszpanów, którzy zdobyli fort i wybili wszystkich jego mieszkańców, którzy nie chcieli złożyć katolickiego wyznania wiary. Żeglarze z półwyspu Iberyjskiego wybili swymi mieczami ponad 350  ludzi – w tym i Ribaulta – których “odpytywali z religii” stojących ze związanymi na plecach rękoma. Miejsce, w którym się to odbyło do dziś nazywa się Matanzas (Hiszp. Masakry).

Drugim królem Karolem, który łaskawie użyczył Karolinom swego imienia był Anglik, Karol I. Władca ten – ignorując francuskie pretensje do owego terytorium – podarował w 1629 roku ziemie Karolin sir Robertowi Heathowi i nazwał je od swego imienia Carolaną. Pisownia ta utrzymała się do roku 1663, kiedy to syn Karola I, Karol II zmienił ją na dzisiejszą – Carolina i oddał we władanie ośmiu Lordom Właścicielom (Lords Proprietors) Ciekawostką jest, że (nigdy nie wprowadzoną w życie) konstytucję dla Karoliny miał rzekomo sporządzić sekretarz jednego z Lordów Właścicieli, szczególnie zainteresowanego Karoliną lorda Shaftesbury, niejaki John Locke.

Karolina została podzielona na dwie części w roku 1710.

Różowa seria 2 – Zapomnijmy o pastorach

Naszych błękitnych perwersji ciąg dalszy.  Porzucamy słoneczne Connecticut pastora Petersa, przenosimy się do pokrytej (doskonałej do skrywania perwersji) wieczną mgłą Szkocji w roku 1824 i bierzemy do ręki oprawiony w zielone płótno egzemplarz encyklopedii the Scottish Gallovidian Encyclopedia, w której czytamy, że blue wiąże się ze smutty touch in song-singing, chatting or piece of writing czyli sprośną nutą w piosenkach, rozmowach lub pismach i drukach.

Istnieje teoria, w myśl której treści erotyczne, nieprzyzwoite,  zaczęto kojarzyć z kolorem niebieskim, ponieważ osadzone w więzieniach damy negocjowalnej moralności ubierano w suknie właśnie tej barwy. Niektórzy etymolodzy sugerują także, iż swój udział w wywołaniu tego skojarzenia miała seria frywolnych, francuskich książek wydawanych pod koniec XIX wieku pod nazwą Biblioteque Blue. Co najmniej ostatnia z wymienionych jest jednak nieprawdziwa, co potwierdza choćby dużo wcześniejszy cytat ze szkockiej encyklopedii.

Istnieje także jeszcze jedna, a interesująca teoria próbująca wyjaśnić dlaczego blue moviesblue. Otóż podczas drugiej wojny światowej w Wielkiej Brytanii panowała cenzura. Cenzurowano nie tylko listy walczących na frontach żołnierzy, ale także wydawnictwa drukowane i filmy. Tak jak każda cenzura, tak i ówczesna krzywo patrzyła na niestosowny język i nieprzyzwoite treści.

Cenzorzy natomiast, do wykreślania niepożądanych fragmentów używali niebieskich ołówków, co podchwycił niejaki Horace John Waters, 1895 – 1981,(występujący pod pseudonimem Jack Warner) londyński aktor gwiazdor radia i estrady, który w jednym ze skeczy z cyklu Letters From My Brother Syd (Listy od mojego brata Syda) opowiadał:

 Yesterday the colonel caught his thumb in a tank. His only remark was twenty-four blue pencils. 

Wczoraj kciuk pułkownika dostał się pod czołg. Jedynym komentarzem dowódcy było dwadzieścia cztery ślady niebieskiego ołówka.

Stąd właśnie pojawiły się blue jokes – dowcipy, których satyrycy nie mogli opowiadać w radiu, czy telewizji, a uchodziły jedynie podczas występów na żywo i oczywiście blue movies – czyli filmy, których nie zdążyli skonfiskować policjanci (zwani zresztą boys in blue, czyli chłopcami w niebieskim)

Jak więc widać ostatecznego rozstrzygnięcia nie ma i chyba już nigdy nie będzie.

Dla złapania oddechu od podnoszących ciśnienie wpisów w następnym wrócimy do nazw stanów, a potem posłuchamy jazzu.

Różowa seria

A więc, zgodnie z zapowiedzią z zeszłego tygodnia, dziś zajmiemy się moralnością i to w najprzeróżniejszych jej aspektach. Najważniejszym jednak zadaniem naszym – uwaga dzieci – wychodzimy – będzie wyjaśnienie genezy terminu blue movies. Otóż jak słusznie ostatnio PMK zauważył blue w blue movies zupełnie nie odnosi się do żadnego smutku, a wręcz przeciwnie. Otóż owe niebieskie filmiki, to dokładnie te, które u nas – z rzadka ale jednak – określa się mianą różowych. Mówiąc wprost – erotyczne i pornograficzne.

Dlaczego? Otóż jeden ze śladów wiedzie nas do XVIII-wiecznego terminu blue laws (niebieskie prawa), którym to nazywano wszelkie prawa zmierzające do penalizacji wszystkiego co nieprzyzwoite i niemoralne. Samo sformułowanie zawdzięczamy najprawdopodobniej anglikańskiemu duchownemu i historykowi wielebnemu Samuelowi Petersowi (1735 -1826).

Wielebny Peters mieszkał sobie spokojnie w miasteczku Hebron, w stanie Connecticut, ale pech chciał, że wybrał sobie złą opcję polityczną. W narastającym konflikcie “niepodległościowców” z wiernymi brytyjskiej koronie “lojalistami” stanął po stronie monarchii. W efekcie nietrafionego wyboru, po kilku wizytach złożonych mu przez żywiołowy aktyw demokratyczny, nasz pastor zdecydował w sierpniu 1774 roku (tuż przed wybuchem wojny o niepodległość) zbiec do Londynu. Tak się też stało.

Opuszczać Amerykę musiał w niemałym stresie, gdyż odezwał się drukiem dopiero w 1781 roku. Ale za to jak! Opublikował wtedy (pod pseudonimem, gdyż widocznie pamięć o wizytach “niepodległościowców” była w nim wciąż żywa) dzieło, w którym po raz pierwszy w dziejach pojawia się sformułowanie blue laws, a samo dzieło nosiło monumentalny tytuł:

General History of Connecticut, from its first settlement under George Fenwick, to its latest period of amity with Great Britain prior to the Revolution; including a description of the country, and many curious and interesting anecdotes. With an appendix, pointing out the causes of the rebellion in America; together with the particular part taken by the people of Connecticut in its promotion. By a Gentleman of the Province

Co po polsku pozwolę sobie oddać jako:

Historia powszechna Connecticut, od momentu zasiedlenia przez George’a Fenwicka, po ostatni okres przyjaźni z Wielką Brytanią przed czasami Rewolucji; zawierająca opis owej krainy i wiele niezwykłych i zajmujących anegdot. Z dodatkiem, w którym opisane zostały przyczyny rebelii w Ameryce oraz rola jaką w jej rozprzestrzenianiu odegrali mieszkańcy Connecticut. Spisana przez dżentelmena z tejże Prowincji.

Jak nietrudno się domyślić w książce tej wielebny Peters nie odmalował swoich byłych krajanów w zbyt pochlebnych barwach. Przedstawił ich jako zacofanych fundamentalistycznych wariatów, którzy w swym zacietrzewieniu stosowali m.in. właśnie blue laws takie jak m.in.:

  • “Nikt nie będzie przekraczać rzek inaczej niż za pomocą promu licencjonowanego przewoźnika”
  • “Małżonkowie muszą mieszkać razem, lub zostaną wtrąceni do więzienia”
  • “W Szabat Sabat nikomu nie wolno biegać, ani spacerować, we własnym ogrodzie i gdzie indziej, chyba że ze czcią na zgromadzenie.”
  • “W Szabat Sabat nikomu nie wolno podróżować, przyrządzać strawy, słać łoża, zamiatać domu, ścinać włosów lub golić się”

Od tamtego czasu podobnie rygorystyczne przepisy określano już powszechnie terminem blue laws i kolor zaczął kojarzyć się z rzeczami zakazanymi, nieczystymi, skąd już tylko krok do naszej erotycznej filmoteki.

Wszystko pięknie, zapytacie, tylko dlaczego te prawa były akurat blue? Tu zaczynają się schody. Sam Peters twierdził, że owe prawa były tak nazywane już przez purytańskich kolonistów, ale na to dowodu nie ma. Pojawiają się także teorie, w myśl których owe kodeksy drukowano na niebieskim papierze, lub oprawiano w niebieskie okładki.

Inną możliwością o jakiej wspominają niektórzy z ekspertów jest to, że owo blue znaczyło (jak w poprzednim wpisie) coś smutnego, ponurego, a może nawet diabelskiego.

Ciąg dalszy jeszcze w tygodniu…