Niebieskie nutki

Trzy akordy, dwanaście taktów to niby niewiele. Niby niewiele, a przecież tyle wzruszeń można przeżyć słuchając bluesa. Niby niewiele, a zagrać te dwanaście taktów tak, żeby bluesa poczuć, trudno niesłychanie. Niemniej, dywagacje na temat muzyki zostawmy innym, bardziej rozumiejącym się na tkance napowietrznych katedr blogerom, a sami spróbujmy się przyjrzeć etymologii.

Blue to oczywiście niebieski. Ale przecież nie tylko. Jak wiele nazw kolorów w języku angielskim ma jeszcze inne – bardziej symboliczne znaczenie (innymi przykładami mogą tu być yellow - żółty – tchórzostwo czy green - zielony – zazdrość).

Otóż blue oznacza smutek, żal, rozpacz. A dlaczego? Przecież to taki ładny kolor. Chyba nawet mój ulubiony i choć niejedne niebieskie oczka mogą do rozpaczy doprowadzić wielu mężczyzn, to jednak niebieskie jest też przecież niebo, a w Polsce myślimy o tej barwie jako zwiastunie nadziei różnych innych rzeczy.

Otóż dobrej teorii nie ma, a przynajmniej ja takiej nie spotkałem. Tak już po prostu jest, że dla Anglików niebieski to kolor człowieka zdołowanego i koniec. Niektóre źródła (Oxford English Dictionary) podają, iż blue w sensie zasmucony, pełen żalu pojawiało się w użyciu już w 1385 r. O wiele późniejszy jest zwyczaj pełnomorskich żeglarzy z XVII stulecia, którzy – o ile stracili w trakcie rejsu kapitana bądź oficera – wywieszali niebieską banderę, lub malowali wzdłuż burty okrętu niebieski pas.

Pewne jest natomiast, że w 1594 roku szekspirowski Ryszard III rozpaczał po tym, jak nawiedziły go, wieszcząc klęskę, duchy “tych, którzy padli z jego winy” (Akt 5 , scena 3)

The Lights burne blew! It is now dead midnight.

niestety dla nas niebieski ginie u geniusza Słomczyńskiego:

Świece przygasły. Dokoła noc ciemna.

Zdezorientowanym podpowiadam, iż blew to dawna – bardzo podobnie wymawiana – pisownia blue. A czemu świeca Ryszardowi zaczęła się palić niebieskim płomieniem? Nie zaczęła – ona właśnie kończyła. Ostatnie światełko na dopalającej się świecy rzeczywiście jest niebieskie.

Sporo ponad sto lat później (1740 – 1780) karierę zrobiły wyrażenia the blue devils (niebieskie diabły) i the blues (niebiescy). Oba stosowane były na określenie smutku, depresji aczkolwiek blue devils oznaczało także stan (i związane z nim wizje) znany medycynie pod nazwą delirium tremens, a określeniem the blues – co chyba nie dziwi – przezywano także policjantów. Oba sformułowania pojawiają się często w listach żołnierzy walczących w wojnie secesyjnej.

Z dwóch powyższych dużo starszym jest blue devils, które pojawia się już w Times’ Whistle – pochodzącym z 1616 roku anonimowym zbiorze piosenek i wierszy satyrycznych, gdzie czytamy:

Alston, whose life hath been accounted evill, And therfore calde by many the blew devill

Alstom, którego żonę uważano, za złą i z tego powodu nazywano niebieską diablicą.

Jedno z późniejszych zastosowań napotykamy w tytule pochodzącej z 1798 roku sztuki angielskiego dramaturga George’a Colmana Młodszego (1762 – 1836) “Blue devils, a farce in one act”

Jaka piosenka (i kiedy) jest pierwszym oficjalnie chronionym prawem autorskim, utworem ze słowem blues w nazwie? Źródła podają dwie możliwości z tego samego roku 1912. Korona pierwszeństwa przypada zatem albo panu Hartowi Wandowi i jego “Dallas Blues” albo W.C. Handy’emu z “Memphis Blues”.

Czujecie bluesa?

Kalifornijskie śnienie (II) – Californication

Wspominana w zeszłym tygodniu idylliczna (?) wizja wyspy – Kalifornii – na której kobiety żyją zupełnie pozbawione męskiego towarzystwa, przeniosła się z okolic Indii do Nowego Świata (choć pamiętajmy, że oba te miejsca nie były do końca rozłączne w świadomości ówczesnych Europejczyków) pojawia się też w zapiskach z pierwszej wyprawy Krzysztofa Kolumba.

 Indianie utrzymywali, że po drodze można natknąć się na wyspę Matinino, która wedle podań zamieszkana była wyłącznie przez kobiety, z których admirał bardzo chciał zabrać pięć lub sześć, aby mogły porozmawiać z królem i królową… ale wtedy (tubylcy) powiedzieli, iż pewne jest, że owe kobiety miewają mężczyzn, którzy w określonej porze roku przypływają do nich z oddalonej od dwanaście lig wyspy zwanej Karib i że jeśli po takiej wizycie przychodził na świat syn, to odsyłany był do nich (mężczyzn) jeśli zaś dziewczynka, to zostawała z kobietami.

Skuszony podobnymi opisami ziemskiego raju, na równi z pełnymi powabu poszukiwaniami mitycznej cieśniny Anian (która miała stanowić morską drogę z Europy do Azji i z którą wiąże się ciekawe polonicum) skłoniła Hernana Cortesa do wysłania na przełomie lat 30 i 40 XVI wieku kilku ekspedycji, które miały zbadać zachodnie wybrzeża Nowej Hiszpanii. Pierwsza z nich odkryła Zatokę Kalifornijską i Półwysep Kalifornijski, co położyło kres spekulacjom iż  Kalifornia jest w istocie wyspą.

Zanim to jednak nastąpiło Cortes, 15 października 1524 roku pisał w liście do króla:

Podobnie opowiedziano mi historię pochodzącą od ludzi zamieszkujących prowincję Cihuatlán, któraz cała mocą potwierdzała istnienie wyspy zamieszkanej przez same kobiety, żyjące bez mężczyzn. Ci drudzy mają tam docierać co pewien czas z kontynentu, kiedy to kobiety im się oddają. Jeśli z takiego związku narodzi się kobieta zostaje na wyspie, jeśli nie, chłopczyk zostaje oddalony; wyspa ta ma znajdować się o dziesięć dni drogi od ich prowincji; wielu z nich tam było i widziało rzecz na własne oczy. Ponadto powiadają, iż jest ona bogata w perły i złoto. Jestem gotów by poznać prawdę na ten temat i przekazać swą wiedzę waszej wysokości.

Pomysł i nadzieja, w myśl których Kalifornia miałaby być wyspą wcale jednak nie umarły. Jeszcze przez ponad sto lat taka wyspa pojawiała się na mapach.

W latach 1535-36 sam Cortes odniósł porażkę w swych zmaganiach z Kalifornią. Próbował bowiem bezskutecznie założyć kolonię w La Paz, ale przegrał z naturą. Pierwszym człowiekiem, który z niezbitą pewnością nazywał Kalifornię Kalifornią jest natomiast wysłany na Półwysep Kalifornijski w celu potwierdzenia odkryć Cortesa (ówczesny wicekról hiszpański – Mendoza – bardzo konkwistadora nie lubił i mu nie ufał) Hernando de Alarcon.

Kalifornijskie śnienie (I)

Na wstępie ostrzegam – niech nikt z Was nie tłumaczy w taki sposób jak w tytule wpisu , tytułu piosenki California Dreaming.

Kalifornia to chyba najsłynniejszy i najlepiej obok Teksasu kojarzony stan USA. Nazywa się go też czasem the Golden State – “Złotym stanem”, ale to nie tą, gorączkowozłotną nazwą (bo za prosta) zajmiemy się dzisiaj. Dzisiaj weźmiemy na tapetę/widelec/warsztat właśnie samą nazwę California.

Teoria pierwsza:

Europejczycy z dawien dawna podejrzewali, że gdzieś u wybrzeży Indii leży wyspa, którą zamieszkują Amazonki. Właśnie z tej legendy skorzystał García Ordónez de Montalvo publikując w 1510 roku w Sewilli powieść Las Sergas de Esplandián, (novela de caballería) “Przygody Esplandiana, (powieść rycerska)” Tam znajdujemy opis tej wyspy:

Wiadomym jest, iż po prawej stronie Indii, bardzo blisko Raju Ziemskiego leży wyspa zwana Californią; zamieszkiwały ją czarne kobiety, żyjące bez ani jednego mężczyzny, z tego oto powodu, iż ich zwyczaje były zgodne z tradycjami Amazonek. Ciała ich były piękne i mocnej budowy, mięśnie silne a serca odważne. Ich wyspa najsilniejszą miała na świecie ochronę, którą dawały jej skaliste brzegi i wyniosłe klify. Broń swoją wykuwały ze złota, tak samo jak uprzęże, któremi pętały dzikie bestie, które trzymały po domach i na których jeździć zwykły. A złota używały dlatego, że na ich wyspie innego metalu nie było.

Dodajmy do tego, że królową owych złoto-czarnych dzielnych dziewoi była niejaka Califia, tudzież Calafia. A owym “ziemskim rajem” de Montalvo nazywał po prostu Azję.

Teoria druga

Inni źródeł interesującej nas nazwy upatrują nie w powieściach awanturniczo-podróżniczych, a w poezji. I to nie byle jakiej poezji. W Pieśni o Rolandzie, strofie 209, wersie 2924, w ustach cierpiącego Karola Wielkiego, pojawia się znajomo wyglądająca nazwa. Czytajmy zatem:

(najpierw oryginał)

Morz est mis nies, ki tant me fist cunquere
Encuntre mei revelerunt li Seisne,
E Hungre e Bugre e tante gent averse,
Romain, Puillain et tuit icil de Palerne
E cil d’Affrike e cil de Califerne.

(A teraz Boy-Żeleński)

Pomarł mój siostrzan, ten który mi zdobył tyle ziem. Zbuntują się przeciw mnie Sasi i Węgrzy, i Bułgarzy, i tyle przeklętych ludów; i Rzymianie, i Pujanie, i Sycylijczycy, i Afrykany, i Kalifernijczyki.

Autor nie daje nam zbyt wielu wskazówek, co do miejsca, w którym Kalifernijczyki mieliby mieszkać. Kolejność w jakiej padają kolejne nazwy zdaje się jednak sugerować, że ich ziemie miałyby leżeć gdzieś na dalekim południu.

Nadal jednak nie znamy źródłosłowu. Fachowcy podejrzewają, że w zarówno jednym jak i drugim wypadku praojcem Kalifornii mógł być arabski kalif - co ma sens zwłaszcza w przypadku Pieśni o Rolandzie. Nasi autorzy mogli być także pod wpływem nazw miejscowych – sycylijskich Californo i Calafornina czy Calahorra w Hiszpanii. Możliwe też, że w przypływie słowotwórczego szału połączyli łacińskie słowa calida i forno w coś, co z grubsza mogło oznaczać gorące palenisko – nazwę jakże celną w odniesieniu do krainy leżącej w Afryce lub nawet na południe od niej (czyli bardziej jeszcze gorącej).

W drugiej części wpisu o Kalifornii spotkamy się z Krzysztofem Kolumbem, Hernanem Cortezem i dowiemy się, że nie wszystko, co oblane wodą jest wyspą…

Etymologia-myrmekologia

A dzisiaj w ramach wywoływania wiosny zajmiemy się wspaniałymi, śpiącymi teraz jeszcze snem sprawiedliwych, owadami (które zresztą miałem jakiś czas temu hodować) – mrówkami.

Anglicy widząc mrówkę wołają ant. Jeśli widzą ich więcej niż jedną dodają od niechcenia jedno s i nazywają taką maszerującą gromadkę ants. Ładne, zgrabne słowo. Krótkie i żołnierskie. Jak sama mrówka, rzec by można.

Ale od początku.

W staroangielskim mrówkę nazywano aemete. Słowo to przybyło na Wyspy jako potomek germańskich wyrazów ameiza i ameise. Wszystkie one miały wspólnych przodków – cząstki ai (od, z dala) i mait (ciąć). Mrówka więc dla Germanów i Anglosasów była “odgryzaczem, odcinaczem”. W XIV stuleciu do aemete dołączyła litera p tworząc średnioangielski wyraz ampte. W miarę upływu czasu jednak p okazało się dodatkiem zbędnym, a całość przekształciła się we współczesne słowo ant. Co ciekawe jednak w niektórych rejonach Kornwalii mrówka nadal nazywana bywa emmet (słowo to zresztą oznacza tam także mrowie turystów zalewających rok do roku piękną Kornwalię).

Zdarzało się także Anglikom nazywać mrówkę calicrat, które to niezwykle poetyckie miano owad otrzymał na cześć Kallikratesa – spartańskiego artysty, który wedle Historii Naturalnej Pliniusza Starszego ( vii. 21, xxxvi. 5. S. 4.) zabawiał się rzeźbieniem mrówek z kości słoniowej, tak małych, że gołym okiem nie można było dostrzec ich odnóży.  Według mnie facet po prostu ściemniał…

Mrówkę leśną, rudnicę (Formica Rufa) nazywają też Anglicy dość niesympatycznie: pismire piss-ant. Oba te słowa oznaczają dosłownie hmm… panie wybaczą… “mrówkę siuśkową”.  Widocznie zapach kwasu mrówkowego kojarzył się dżentelmenom jednoznacznie. Piss-ant jest dość zrozumiałe. Piss to… hmm panie wybaczą, ale właśnie to. Ant to mrówka więc wszystko jasne. Ale mire?

Otóż jest to jeszcze jedno mniej znane angielskie słowo na mrówkę. I to bardzo stare słowo. Starożytne wręcz. To daleki krewny greckiego słowa myrmex, z którego pochodzą tak piękne terminy jak myrmecology (myrmekologia, nauka o mrówkach) i myrmecoleon, znany także jako ant-lion (mrówkolew). A i tu mamy znaczącą historię związaną z artystą. Plutarch w swoim piśmie De communibus notitiis contra Stoicos  obok nazwiska znanego nam już Kalikratesa wymienia niejakiego – uwaga, uwaga – Myrmecidesa, który to miał na ziarenku sezamu wypisywać wersety Homera i wykonywać rydwany tak niewielkie, że dawały się całkowicie zakryć muszym skrzydełkiem. Zbieżność nazwisk przypadkowa?

Na koniec słowo o Rzymianach. Na początku w łacinie istniało słowo odpowiadające greckiemu myrmex – podobne zapewne do mormica, ale z sobie tylko znanych powodów Rzymianie postanowili je po jakimś czasie wymawiać formica i stąd mamy angielskie formic acidkwas mrówkowy oraz formication - czyli medyczny termin określający nomen omen – mrowienie.

Wypada jeszcze na koniec wspomnie, że osoba wiercąca się, nie mogąca wysiedzieć na miejscu ma po angielsku ants in his/her pants - czyli po naszemu mrówki w gaciach. Coś jak Telimena?

——

Dziękuję wszystkim za życzenia, oczywiście Wam życzę tego samego. Przepraszam też za długą nieobecność w sieci. Z Ukrainy nie wraca się tak łatwo.