Kura Indianka

Dzisiaj sprawdzimy, jak to się stało, że nazwa ptaka w wielu językach przypomina dziwnie nazwy dwóch krajów. Indyk po angielsku to turkey (Turkey to Turcja) Indyk po polsku, to indyk. Indie to Indie.

Cała historia zaczyna się w chwili kiedy do Anglii trafiły pierwsze perliczki (Numida meleagris) – których inna nazwa brzmi guinea fowl (kura gwinejska) . Przywieźli je z Madagaskaru przez Turcję bliskowschodni kupcy, zwani turkey merchants (kupcami tureckimi). Wtedy to właśnie te – podobno smaczne – ptaszki nazywano mianem turkey.

Prawdziwy indyk (Meleagris gallopavo) jest ptakiem pochodzącym z Ameryki, gdzie został udomowiony przez Azteków i w 1523 przywieziony przez konkwistadorów do Hiszpanii, skąd – przez należącą wówczas do Imperium Osmańskiego Afrykę Północną i Turcję – rozprzestrzenił się na całą Europę.

Anglicy na amerykańskiego ptaka zaczęli mówić turkey w roku 1555, prawdopodobnie przez utożsamienie indyków z perliczkami, lub – bliskie prawdy – uznanie, że są to dwie odmiany tego samego gatunku. Inne ważne daty to 1524 (lub 1530) – indyk dociera na Wyspy. W 1575 aztecki gość stał się już głównym daniem na bożonarodzeniowych stołach synów Albionu.

To wyjaśnia pochodzenie słowa turkey - co jednak z indykiem? Tu należy wspomnieć, że nie tylko Polacy kojarzą wielkiego ptaka z ojczyzną Mowgliego i Bollywood. W standardowej wersji arabskiego zwie się go: diiq hindi (indyjski kogut), w jednym z języków Iranu,  staroazerskim nazywano go hindishga (por. nasza indyczka), Baskowie  mówią nań indioilo lub indioilar, Katalończycy – gall dindi, po hebrajsku usłyszymy tarnegol hodu, w tureckim – hindi. Wszystkie te nazwy mniej lub bardziej bezpośrednio oznaczają “kurę/koguta/ptaka z Indii

Mamy tu dwie teorie – jedna głosi, że po prostu żywe jeszcze było utożsamienie Nowego Świata z Indiami, których przecież szukał Kolumb. Indyk podzieliłby więc los Indian.

Istnieją też poszlaki świadczące na rzecz innej teorii,  która mówi, że rzeczywiście indyki trafiły do Europy z dwóch źródeł, z których jednym były faktycznie Indie. Hindusi z kolei mieli dostać je z Ameryki (jak? – nie wiadomo). Poza nazwą indyk (i pokrewnymi wskazującymi na indie) istnieją bowiem języki, w których słowo oznaczające tego ptaka pochodzi od hinduskiego miasta Kalikut (obecnie Kozhikode), będącego w pewnym momencie ważnym ośrodkiem handlowym. Te nazwy to duński i norweski kalkun, holenderski kalkoen i fińska kalkunna. Może więc Skandynawowie przywieźli sobie (i części Europy) indyki z Indii?

Kończąc dodam jeszcze dla wzmocnienia pikanterii, że w języku portugalskim indyk nosi najlogiczniejszą chyba nazwę – peru.





									

&

Dzisiaj zajmiemy się tajemniczym słowem ampersand. Brzmi i wygląda nieco dziwacznie, jakby oznaczało jakiś alchemiczny przyrząd, albo arabską fajkę z bursztynu. Nic z tych rzeczy. Wyraz jest dość banalny, choć wiąże się z niebanalną ilością cierpienia anglosaskich uczniów.

Otóż ampersand to znak & – czyli and - czyli, po polsku “i”. Jego angielska nazwa pochodzi z okrutnego zwyczaju pedagogów, którzy traktowali go jak integralną część alfabetu. Alfabetu, który oczywiście dzieci musiały znać na pamięć. Dwadzieścia sześć znaków (Anglosasi mają Q i V) no i “&”!

Trzeba zauważyć, że po angielsku niektóre z liter mają swoje własne znaczenia. Chodzi tu głównie o “a” i “i. Pierwsze jest rodzajnikiem nieokreślony, drugie – zawsze wielką literą – oznacza ja. Podobny los spotkał też nasze &. Recytując alfabet biedne, opresyjnie edukowane dzieci musiały więc jakoś wyróżnić te wyrazy, żeby było wiadomo, iż mają na myśli wyłącznie znak. Dlatego właśnie przed dwuznacznymi słowami stosowano łacińską formułkę per se (samo przez się, samo w sobie).

Końcówka tak odklepanego alfabetu wyglądała więc tak: X, Y, Z and per se and. Dzieci zapłakane i nieszczęśliwe ostatnie cztery słowa wypowiadały szybko i niewyraźnie (Jak te koniki co stajnię już wyczuły) i brzmiało to w efekcie ampersand. W tej formie słowo to pojawiło się w 1837 roku.

Sam symbol & powstał w starożytnym Rzymie i jest ligaturą zrodzoną ze słowa et (łac. i). Występuje np na graffiti pokrywających mury Pompejów. Co ciekawe według wysokich standardów polszczyzny (czyli zasad przedwojennych ) & powinniśmy czytać nie jak “and” a właśnie jako “et” lub po prostu “i”. Zecerzy z dobrych czasów na ampersand mówili uroczo – “etka”. Podobno istnieją gdzieś ludzie, którzy tym szlachetnym zasadom jeszcze hołdują, ale ja nie miałem szczęścia ich spotkać. Może wy?

 

 

Irlandzkie święto

W takim razie dziś proponuję, żebyśmy wychylili dwie szklaneczki. W pierwszej znajdziemy whisky - słowo, które w tej formie znamy od 1715 roku, choć oczywiście sam napój pijano o wiele wcześniej (podobno produkowali ją od ok VIII w irlandzcy mnisi w celach leczniczych). Nazwa pochodzi od celtyckiego uisge beatha, wywodzącego się ze , staroirlandzkich słów uisce – woda + bethu – życie. Celtowie najprawdopodobniej dokonali kalki ze średniowiecznej łaciny, gdzie napoje alkoholowe od dawna nazywano aqua vitae, czyli także wodą życia (nota bene anglicy widząc łacińskie słowo vitae zaczynają mówić po polsku, powtarzają bowiem witai, witai) Francuzi nadal produkują destylowaną z wina wódkę (brandy), którą nazywają eau de vie. W angielszczyźnie whisky zapisywano na przeróżne sposoby np. usquebea (1706) czy iskie bae (1583). Rozróżnienie na szkocką whisky i irlandzką i amerykańską whiskey powstał w XIX w. Sprytni Dublińczycy, których wytwory uważano za najdoskonalszą formę tego trunku na świecie postanowili się odróżnić od szkockiej konkurencji za pomocą dodanego “e” Ostatnią irlandzką whisky (bez e) był Paddy, na którego butelkach “e” pojawiło się dopiero w 1966 roku. Oficjalny dokument amerykańskiego Bureau of Alcohol, Tobacco, Firearms and Explosives (na co dzień zajmującego się zwalczaniem kontrabandy, nielegalnej produkcji i bezprawnego stosowania broni palnej i materiałów wybuchowych, oraz papierosów i alkoholu) wydany w roku 1968 uznaje co prawda, że w Stanach oficjalną pisownią powinno być whisky, lecz w ramach szacunku do tradycji dopuszcza pisownię ze szlachetnym e, co rzeczywiście jest tam powszechną praktyką.

W drugiej z dzisiejszych szklaneczek brązowi się scotch. To słowo – z 1591 roku – jest skróconą formą przymiotnika Scottish, czyli szkocki. Sami Szkoci podobno nie przepadają za tym słowem w odniesieniu do nich samych, gdyż stanowi ono podstawę wielu pejoratywnych skojarzeń i nazw – np. Scotch attorney, czyli szkocki adwokat to obecnie rozpowszechniona nazwa, którą Trynidadczycy nadali pasożytniczemu pnączu, okrętnicy (Clusia rosea), które charakteryzuje się tym, że potrafi zadusić na śmierć drzewo-żywiciela. Z kolei taśma klejąca – skocz – po angielsku Scotch tape, została nazwana tak dlatego, że początkowo była pokrywana substancją klejącą jedynie na krawędziach, co sugerowało przesadną, szkocką właśnie, oszczędność producentów. Jako rzeczownik określający produkowaną w Szkocji whisky stosuje się to słowo od 1778 roku.

A po dwóch szklaneczkach z pewnością poczujemy przypływ przyjacielskich uczuć do osób po drugiej stronie tudzież za, obok lub nawet pod barem. Skoro mamy Irlandię, nasz towarzysz może mieć na nazwisko:

Kennedy - i tu lepiej nie chwalmy się znajomością etymologii. Słowo to wywodzi się ze staroirlandzkiego cinneide – brzydka głowa.

albo:

McMillan - tu już bezpieczniej – z celtyckiego Mac Mhaolain dosł. “Syn człowieka w tonsurze”.

McQueenz celtyckiego Mac Shuibhne – dosł. “Syn przyjemnego”.

tudzież:

Kelly - ze staroirlandzkiego ceallach - “wojna”.

Boyd - ze staroirlandzkiego lub celtyckiego – buidhe - “żółty:, czyli “blondyn”.

McConnell - irlandzkie Mac - “syn” połączone z celtyckim kunovalos - “potężny”, “wysoki”

McFarland - z Mac Pharlain. “Syn Parlana”. Parlan to staroirlandzki Parthalon - czyli Bartholomew, czyli Bartłomiej.

A kiedy już się z Irlandczykami zapoznamy bliżej zaistnieje wielkie prawdopodobieństwo, że wychodząc z pubu wydawać będziemy wspólnie slogany. Slogany? Tak, tak. Słowo slogan pojawia się w angielszczyźnie w 1513 roku i jest potomkiem celtyckiego sluagh-ghairm, czyli “zawołania bitewnego stosowanego na polu walki przez irlandzkie i szkockie klany”. Sluagh to armia, ghairm - krzyk.

Jack po raz trzeci – prawie okolicznościowo

Jak zupełnie słusznie zauważył PMK w komentarzu do poprzedniego posta karygodnie zaniedbałem jednego z najsłynniejszych, anglosaskich Jacków. Na swoją obronę mogę powiedzieć tylko tyle, że tu akurat Jack nie znaczy nic innego niż zwykle – tzn jest to po prostu imię. Ale od początku. Jack O’Lantern to znana już chyba teraz na całym świecie wydrążona dynia z wyciętą złowrogą twarzą i świeczką (tudzież innym źródłem światła) w środku. Zwyczaj jej palenia motywuje XVIII wieczna irlandzka legenda, którą pozwolę sobie poniżej przedstawić:

Żył sobie, był pewien Irlandczyk o imieniu Jack. Znany był w swojej okolicy przede wszystkim ze swej porywczości i skłonności do napojów ze sporą zawartością alkoholu (choć bywały dni, kiedy wystarczała mu jakakolwiek jego zawartość). Pewnego razu Jack pił sobie w pubie o nazwie All Hallows Eve (co to znaczy wyjaśnimy sobie dalej). Pił, pił, aż wreszcie przesadził i życie zaczęło go opuszczać na dobre. Jako, że Jack do świętoszków nie należał przy jego boku pojawił się niezawodny towarzysz występków człowieczych – diabeł we własnej osobie. Rogaty chciał capnąć duszę pijaczyny i wróciwszy do piekła wystąpić o podwyżkę u szefa. Jackowi jednak nie uśmiechało się odchodzić z naszego padołu łez i wybłagał diabła, by ten pozwolił mu wypić jeszcze jednego drinka.

Jack po gargantuicznej popijawie nie miał już jednak funduszy. Będąc mężczyzną kreatywnym Jack poprosił natychmiast diabła, żeby się rogaty zamienił w sześciopensówkę, pozwolił sobą zapłacić za drinka, po czym zmienił postać na powrót. Diabeł, naiwnie po raz drugi, przystał i na tą propozycję. Kiedy na zalanej piwem ławie przed Jackiem zabrzęczała moneta, schwycił ją natychmiast i wcisnął do swego portfela, którego zamknięcie, zupełnym przypadkiem, miało kształt krzyża. Rogaty, uwięziony mocą symbolu, zakrzyknął z wściekłości i zażądał by go Jack natychmiast wypuścił. Jack wystąpił z kolejną propozycją – Wypuści diabła, jeśli ten da mu spokój przynajmniej na rok. Zakładnik portfela – chcąc, nie chcąc – przystał na warunek człowieka.

Od razu następnego dnia Jack usiadł i pomyślał. Zrozumiał, że ma rok pożyczonego czasu i postanowił naprawić swój nędzny żywot. Przestał lać żonę i dzieci, zarzucił picie, zaczął uczęszczać do kościoła i na charytatywne aukcje. Niestety – rok to dużo czasu, o postanowieniach zapomina się łatwo i w końcu wszystko co złe, znów zawitało do życia naszego Irlandczyka.

W następną Wigilię Wszystkich Świętych Jack wracał z gospody do domu. Wtem pojawił się przy nim diabeł i zażądał by Jack poszedł z nim.

Mimo upływu czasu Jack nadal nie chciał umierać i odwrócił uwagę Złego. Pokazał mu rosnącą nieopodal jabłoń i namówił go, by sobie zerwał jeden z apetycznych owoców. Był przy tym tak miły, że podsadził diabła na gałąź. Diabły irlandzkie nie są chyba zbyt lotne, gdyż i tym razem ogoniasty się był zgodził i wlazł na górę. Wtedy – szybki jak błyskawica – Jack wyciągnął nóż i wyciął w korze znak krzyża. Bies znów znalazł się w pułapce i tym razem obiecał Jackowi aż dziesięć lat życia w zamian za wolność. Jack jednak targował się ostro i zażądał, by diabeł nigdy już po niego nie przychodził. Rogacz nie miał wyjścia i zgodził się i na to.

Tryb życia Jacka nie sprzyjał długowieczności (nie pił zielonej herbaty i mało ryb jadał) i w rok później zmarł.  Uwolniony od wynędzniałego ciała ruszył do Nieba, ale tam się nie dostał, gdyż powiedziano mu, że nie był dość dobry i niestety. Sorry.

Zrezygnowany i bezdomny Jack ruszył do Piekła. Tam jednak diabeł, który nie zapomniał Irlandzkiemu opilcowi lat zniewagi również odmówił przyjęcia petenta i kazał mu się wynosić. Nie był jednak (diabeł) zupełnie bez serca i żeby ułatwić Jackowi wyjście z ciemnej otchłani wręczył mu rozżarzony węgiel do oświecania drogi.  Węgiel był zaiste piekielnie gorący i Jack włożył go w rzepę, którą miał akurat przy sobie. Ta rzepa zyskała sobie miano Jack O’Lantern (lantern to latarnia) i po dziś dzień w Wigilię Wszystkich Świętych widać jej światła. To Jack szuka drogi do domu.

Żeby jednak nie było tak nieetymologicznie.  Halloween - czyli właśnie Wigilia Wszystkich Świętych znaczy dokładnie to. Słowo to pojawiło się ok 1745 roku, w Szkocji i jest zniekształconym skrótem od Allhallow-even czyli właśnie wieczora przed dniem Wszystkich Świętych. Eve(n) oznaczało początkowo to samo, co dziś znaczy evening, tj wieczór. Drugiego znaczenia “wigilii, dnia przed świętem” eve nabrało ok 1290 (por – Christmas Eve – Wigilia Bożego Narodzenia.) Hallow z kolei oznacza święcić (się) i wywodzi się ze staroangielskiego halgian, związanego także z niemieckim heilige. Święć się imię Twoje po angielsku brzmi Hallowed be Thy Name.

Jack II

Jak słusznie zauważyli moi szanowni goście flaga Wielkiej Brytanii nazywa się Union Jack. Z historii wiemy, że powstała w 1606 roku (dokładniej 12 kwietnia), po tym jak w 1603 tron angielski objął król Szkocji James VI (Anglikom znany jako James I) i to właśnie z jego inicjatywy połączono ze sobą flagi angielską i szkocką tworząc Union Jack (w dzisiejszej wersji całość uzupełnia jeszcze flaga irlandzka). Jedna z wersji wydarzeń głosi, że to właśnie zdrobniała forma imienia władcy (jak pamiętamy Jack to mały James) dała początek nazwie flagi Unii.

Jak pamiętamy słowo jack oznacza też przedmioty drobne, niewielkie. Także i wywieszana przez żaglowce na rufie mała flaga (tu nie jestem ekspertem i nie wiem czy to po prostu bandera – jak ta na najwyższym maszcie, czy ma jeszcze jakąś inną, fachową nazwę) nazywała się jack - np mała flaga Holandii zwana była Dutch jack, francuska – French jack itd. Jako, że w 1627 flaga unii powiewała już powszechnie na rufach statków Jego Królewskiej Mości ochrzczono ją – logicznie – Union Jack. Ciekawostką może być tutaj, że przez długi czas było to wyłącznie określenie potoczne. Urzędowa nazwa brzmiała nadal Union Flag. Brytyjski parlament ostatecznie zaakceptował tę nazwę jako oficjalną dopiero w 1908 roku.

A skoro już jesteśmy na morzu… Pamiętamy jeszcze o słynnym buncie na H.M.S. Bounty? O tym jak spragnieni, wynędzniali żeglarze pływający pod sadystycznym kapitanem Williamem Blighem powiedzieli 28 kwietnia 1789 pełnomorskie, zdecydowane “nie”? O tym jak dowództwo na statku objął Fletcher Christian, który postanowił, że lepiej poić słodką wodą ludzi, niż delikatne sadzonki chlebowca, które “Bounty” transportował z Tahiti na Karaiby w nadziei uzyskania taniego źródła pożywienia dla niewolników?

A co to ma wspólnego ze słowem jack? Niewiele, ale zawsze, otóż drzewo chlebowe (Artocarpus altilis) ma bliskiego krewniaka, drzewo bochenkowe (Artocarpus heterophyllus) którego owoc po angielsku nazywa się jackfruit. Tym razem jednak to nieco inny jack - w języku malajalam  owoc ten nazywa się czakka, a Anglicy w XVII wieku tak sprytnie sobie to słowo przekręcili.

Skoro o roślinach – na trawnikach można spotkać roślinę, która po polsku nosi czarowne imię czosnaczka pospolitego. Po angielsku nazywa się ją czasem jack-by-the-hedge. (hedge oznacza żywopłot) Skąd ta nazwa? Otóż smak stosowanego w sałatkach czosnaczka przypomina mieszaninę czosnku i musztardy (inne angielskie nazwy to np. garlic-mustard – czosnek-musztarda, poor-man’s mustard – musztarda biedaka) a jego zapach jest… no cóż… Dziewiętnastowieczny autorytet – dr R. C. A. Prior w swojej pracy Popular Names of British Plants z 1879 roku (Ludowe nazwy roślin Brytanii) nie dokończył, ale stwierdził, że nazwę jack-by-the-hedge czosnaczek zawdzięcza właśnie swej woni. Tym, czego dr Prior nie napisał było jedno zdanie – otóż jack (tudzież jacks) oznaczało wygódkę.

W angielszczyźnie występuje też jack-in-the-green. Cóż to za diabelstwo? To “uczestnik” tradycyjnego  angielskiego obrzędu spełnianego w dzień pierwszego maja (bez skojarzeń), wygląda nieco jak człowiek-choinka, całkowicie pokryty girlandami kwiatów i liści. Co to za zwyczaj? Jedni mówią, że od XVI stulecia gildie zawodowe rozpoczęły współzawodnictwo w przygotowywaniu zdobnych, roślinnych girland na święto wiosny i wkrótce wymknęło się im to spod kontroli rozumu przyjmując obecne rozmiary. Inni, bardziej ekologicznie nastawieni badacze, kojarzą jacka-in-the-green z duchem przyrody odradzającym się na wiosnę, dalekim krewnym i lustrzanym odbiciem naszej Marzanny.

Anglosaskie dzieci natomiast bawią się (to znaczy bawiły, bo teraz to jednak chyba już mało popularne zajęcie) zabawką o nazwie jack-in-the-box. Jak sama nazwa wskazuje jest to pudełko, ale pudełko z korbką. Kiedy pokręcimy korbką z pudełka rozlega się melodyjka, a gdy już dobiegnie ona końca otwiera się pokrywa i wyskakuje z wewnątrz klaun na sprężynce. Skąd nazwa? Mam dla was dwie teorie – pierwsza głosi, że pierwowzorem jacka z pudełka był diabeł (por. nasz diabełek z pudełka), którego uwięził we własnym bucie XIII wieczny prałat Sir John Schome i zmusił do pomocy w ochronie wsi  North Marston w hrabstwie Buckinghamshire. Druga teoria jest mniej wesoła – otóż oryginalnymi jackami w pudełku mieli być zbiegli niewolnicy, którzy wystawieni na widok publiczny w klatkach i dźgani przez pospólstwo ostrymi przedmiotami wyskakiwali z krzykiem do góry.

Pozdrowienia dla wszystkich Jacków (i Dżeków).




Birthday!

Właśnie dziś mija rok odkąd Komerski Info (tak, tak – trzeba będzie pomyśleć nad zmianą nazwy) śmieszy, tumani i przestrasza, choć z pewnością niestety raczej w grę wchodzą dwie ostatnie opcje. Przez cały ten czas przeżyłem razem z Wami najrozmaitsze przygody: świętowaliśmy, łapaliśmy kury, troszkę rozrabialiśmy (co nie dziwi biorąc pod uwagę, że czasem lały się mocne trunki oraz raz za razem wznoszono toasty) Oczywiście jeśli już piliśmy, to nie bez zakąski. Jako ludzie wykształceni a wrażliwi wąchaliśmy razem kwiaty, a także paraliśmy się filozofią i prawem. Robiliśmy jeszcze wiele innych rzeczy, ale o tym sza!
Mieliśmy więc kupę zabawy, czy jak to mawiają nad Tamizą i w okolicach – There was lots of rejoicing. Piszę “my” gdyż mam nadzieję, że nie tylko ja się bawiłem przez ten rok, ale i ci wszyscy sympatyczni (napisałbym jeszcze, że wspaniali i cudowni i ciepli i inteligentni, ale nie chciałbym wpadać w ckliwość i nudny sentymentalizm więc napiszę to może za rok) ludzie, którzy tu nie tylko wpadali, lecz – o dziwo! – pisemne ślady swych odwiedzin byli uprzejmi zostawiać. Aha – zanim powiem sakramentalne dziękuję, chciałem jeszcze tylko dodać, że pisanie tego typu notek zawsze wydawało mi się lekko pretensjonalne. Być może. Ale fajnie jest pisać bloga przez okrągły rok.

Dzięki!

Jak to z Jackiem było…

Ustalmy na początku fakty – Jack to imię męskie. Pojawiło się w użyciu około 1218 roku. Powiada się często (i prawdopodobnie słusznie) iż jest to anglosaska forma francuskiego imienia Jacques. Może to powodować niejakie zmieszanie, gdy uświadomimy sobie, że Jacques to Jacobus, tudzież Jakub - imię, które innymi drogami weszło do angielszczyzny jako James. Do dziś pamiętam zresztą jak wielkie było kiedyś moje zdziwienie, gdy okazało się, że król angielski James of England, to po polsku Jakub Stuart. Niemniej – Jack to także zdrobnienie od John (Johan, Jan, Iwan). Czyli Jasio.

To jednak dopiero początek zabawy z tym imieniem. Jako, że było ono popularne w masach pospólstwa stało się z czasem synonimem takiego właśnie człowieczka, chłopa, prostaczka, przybysza z ludu, proletariusza… hmm… OK Ponosi mnie. Stąd w każdym razie pochodzi idiomatyczne wyrażenie every man jack oznaczające po prostu wszystkich. Wiadomo też, że szczególną estymą darzyli to imię mieszkańcy Kornwalii, ponieważ Londyńczyk (i nie tylko) widząc Kornwalijczyka mawiał do niego dawniej cousin Jack. Także i prosty element stroju narzucany przez prostych ludzi na swe zgięte od pracy ramiona zyskał od nich swe miano – jack - który nadal funkcjonuje w swej zdrobniałej formie jako jacket - czyli po prostu kurtka (a w polszczyźnie żakiet). Do zbadania pozostaje, czy polska kurtka nie jest na tej samej zasadzie strojem noszonym przez zwykłych Niemców – Niemców o imieniu Kurt.

O prostym ludzie wszakże przez długi czas nie myślano zbyt pochlebnie. Tak samo i jack nabrał z biegiem czasu pejoratywnego odcienia. Zdarzało się, iż tym słowem określano nawet przestępcę. W “Poskromieniu złośnicy” Szekspira Katarzynie nie podoba się pomysł poślubienia a mad-cap ruffian and a swearing jack co Maciej Słomczyński pięknie oddaje jako narwanego i klnącego gbura (Akt II, scena 1)

Przed wynalezieniem rożnów elektrycznych obracaniem pieczeni na ruszcie zajmował się pomocnik kuchenny – po angielsku: jack. Tak samo można zresztą nazywać mechanicznego następcę sługi oraz całe mnóstwo urządzeń mechanicznych związanych z kręceniem lub skręcaniem. Car-jack – to samochodowy lewarek, boot-jack to pachołek do butów (dzięki za pomoc Cyprian) ustrojstwo do zdejmowania butów (nie mam pojęcia jak się to nazywa po polsku) Jack to także nazwa części klawesynu. W XIX wiecznych centralach telefonicznych za pomocą jack-plugs panie operatorki przełączały i łączyły rozmówców. Jackhammer (dosł. młot Jacka) to młot pneumatyczny (tudzież wiertarka udarowa)

Jack kojarzył się także z brakiem wartości i niewielkimi rozmiarami. Najmniejsza z angielskich monetfarthing - wartości ćwierć pensa – kolokwialnie zwana była właśnie jack. Tak samo mówi się na żetony hazardowe, które same w sobie przecież żadnej wartości nie mają. Pochodzące z ok 1944 roku słowo jackpot oznaczające wielką wygraną pochodzi z pokerowego slangu i oznacza przyrastającą przy każdym rozdaniu sumę pieniędzy, którą stopniowo zwiększano dopóki jeden z grających nie mógł pochwalić się co najmniej parą waletów (które po angielsku nazywamy nie inaczej jak jacks)

I to jeszcze wcale nie koniec…




Mitrydat

W jednym z poprzednich postów przelotnie wspomniałem o angielskim wyrazie mithridate, który znaczy tyle co odtrutka, antidotum. Okazuje się, że i my – Polacy nie jesteśmy gorsi i mitrydat mamy. Mitrydat wg Kopalińskiego

rzekoma uniwersalna odtrutka polegająca na regularnym pobieraniu w minimalnych dozach różnych trucizn w paście z miodu a. syropu, co miało udaremniać wszelkie próby otrucia.

Po raz kolejny Kopaliński zaskakuje erudycją; W anglojęzycznej tradycji istnieje bowiem jeden bardzo ciekawy przepis na mitrydat. Pochodzi on z księgi pióra Nicholasa Culperera zatytułowanej English Physician Enlarged (Medyk angielski edycja poszerzona), 1652. Sam Culperer był botanikiem, lekarzem, znawcą ziół i astrologii. Jego dzieła – wspomniany English Physician i drugie, pochodzący z 1653, Complete Herbal (Zielnik kompletny) stanowią do dziś przebogate źródło wiedzy o XVII wiecznej medycynie. Culperer był astrologiem, ale równocześnie był… racjonalistą. We wprowadzeniu do swego zielnika pisał:

This not being pleasing, and less profitable tome, I consulted with my two brothers, DR. REASON and DR. EXPERIENCE, and took a voyage to visit my mother NATURE, by whose advice, together with the help of Dr. DILIGENCE, I at last obtained my desire; and, being warned by MR. HONESTY, a stranger in our days, to publish it to the world, I have done it.

(Zawartość tego pisanego nie dla rozrywki i w mniejszym jeszcze stopniu dla zysku woluminu układałem naradzając się z dwojgiem braci moich, DR ROZUMEM i DR DOŚWIADCZENIEM z ich to rad korzystając, oraz z pomocy DR STARANNOŚCI, do którego udałem się tuż po wizycie złożonej matce mej NATURZE która także mądrości swej mi nie skąpiła, udało mi się dopiąć swego i – nie puszczając mimo uszu przestróg rzadkiego w naszych czasach gościa – PANA UCZCIWOŚCI – ukazałem ją światu drukiem.)

Z drugiej ze świetnych ksiąg Culpepera pochodzi wspomniany wcześniej przepis na mitrydat. Oto i on:

Mithridate

Take of Myrrh, Saffron, Agarick, Ginger, Cinnamon, Spikenard, Frankincense, Treacle, Mustard seeds, of each ten drams, the seeds of Hartwort, Opobalsamum, or oil of Nutmegs by expression, Schenanth, St?chas, Costus, Galbanum, Turpentine, long Pepper, Castorium, juice of Hypocistis, Styrax, Calamitis, Opopanax, Indian leaf, or for want of it Mace, of each an ounce, Cassia Lignea, Poley Mountain, white Pepper, Scordium, the seeds of Carrots of Crete, Carpobalsamum or Cubebs, Troch, Cypheos, Bdelium, of each seven drams, Celtic Spikenard, Gum Arabic, Macedonian Parsley seeds, Opium, Cardamoms the less, Fennel seed, Gentian, red Rose leaves, Dittany of Crete, of each five drams, Annis seeds, Asarabacca, Orris Acorus, the greater Valerian, Sagapen, of each three drams, Meum Acacia, the bellies of Scinks, the tops of St. John’s Wort, of each two drams and an half, Malaga Wine, so much as is sufficient to dissolve the juices and gums, clarified Honey the treble weight of all, the wine excepted, make them into an electuary according to art.

(Mirrę, Szafran, Agaryk, Imbir, Cynamon, Nard, Żywicę olibanową Melasę, ziarno Gorczycy każdego po drachm dziesięć, nasiona wszawca, balsam z balsamowca lub olejek z gałki muszkatołowej by expression, Schenanth (?), Lawendę, korzeń Kostus, Galbanum, Terpentynę, Pieprz długi, Kastorium (?) sok z Hypocistis (?), Styrak, Czyścicę lekarską, żywicę Opopanax, Liść Indyjski (liść gatunku cynamonu) lub z jego braku Gałkę Muszkatołową, każdego z nich po uncji, korę Kasji, Ożankę (Teucrium Polium), pieprz biały, ożankę czosnkową, nasiona marchewki z Krety, suszone owoce balsamowca (właściwego) lub pieprzu szypułkowego, troch (?), cypheos, bdelium (*) każdego drachm siedem, walerianę celtycką, gumę arabską, nasiona pietruszki macedońskiej, opium, cardamon, nasiona kopru, goryczkę, liście róży czerwonej, lebiodkę kreteńską, każdego drachm pięć, nasiona anyżu, kopytnika pospolitego, kosaćca, większą walerianę (?), sagapen (**) każdego drachm trzy, akację meum (?), brzuchy jaszczurek, szczyty dziurawca, po dwa i pół drachma, wina z Malagi tyle, by rozpuścić w nim soki i gumy, miodu oczyszczonego po trzykroć tyle ile waży całość bez wagi wina i sporządzić z nich zawiesinę wedle prawideł sztuki.)

Poza zaletami mitrydatu, o których już wiemy Culpeper wymienia inne jego zalety – tajemnicza mikstura ma pomagać na wrzody (na ciele i wewnątrz niego – np w pęcherzu), leczyć suchoty oraz – jako substancja wybitnie rozgrzewająca – wszelkie choroby biorące się z zimna. Po zażyciu mitrydatu odzyskamy sprawność zmysłów wraz z wilczym apetytem.

Ponadto – ale tu nasz zielarz podpiera się już autorytetem Galena - mitrydat pomaga pozbyć się kobietom martwych płodów z macicy (!?) oraz leczy bezpłodność żeńską, której powodem jest zimno (!??), a poza tym jest zacnym środkiem na melancholię.

Legenda do receptury:

Składniki mitrydatu, po których następuje (?) pozostają zagadkowe do dzisiaj.

* – bdelium - to ciekawe słowo, bowiem znajdujemy je w Biblii – Słowo bdellium pojawia się w Księdze Rodzaju (2,12), w której w opisie Edenu znajdujemy passus: “A złoto ziemi onej jest wyborne. Tamże jest Bdellion, i kamień Onychyn.”
Innym miejscem w którym natknąć się można na bdelium jest Księga Liczb (11,7), która opisuje mannę jako mającą wygląd (kolor) bdelium – w moim przekładzie brzmi to tak: “A manna była jako nasienie koryjandrowe, a barwa tej jako barwa Bdeliowa”

Uważa się obecnie, że biblijnym autorom mogło chodzić o: gumę, jakiś rodzaj szlachetnego kamienia, perły lub być może arabski bursztyn. Mianem bdelium, czy raczej bdelium indyjskiego (zwanego też fałszywą mirrą) nazywa się rdzawobrązową, gumiastą żywicę z krzewu balsamowca (Balsamodendron Roxburghii).


** – sagapen - prawdopodobnie roślina legendarna.