Biała kropka

Z ust koronera, policjanta, albo patologa w angielskojęzycznych filmach sensacyjnych pada często sformułowanie “he shot him point blank” – znaczy to tyle, co “zastrzelił go z (bardzo) bliska” lub “z tak bliska, że nie musiał celować” . Od razu jednak widać, że point blank nie jest wyrażeniem oczywistym.

Skąd się to wzięło?

Dwie teorie głoszą, że źródeł point blank upatrywać należy w łucznictwie.

  1. Według pierwszej – średniowieczni łucznicy trenowali celne oko strzelając do białej (franc. blanc) szmatki, zawieszonej np na gałęzi drzewa, płoci, czy w innym odpowiednim do tego celu  miejscu. Celowano więc do”białego punktu” (franc. point blanc)
  2. Druga z łuczniczych teorii natomiast głosi, że łucznicy wcale nie celowali do szmatek, tylko do wysuszonych do białości czaszek krów i byków. Zwolennicy tej teorii z dumą dodają, że z tego zwyczaju wzięło swe źródło angielskie wyrażenie “bull’s eye” (/trafić/ w dziesiątkę), jako, że dowodem najwyższych umiejętności łuczniczych było trafienie owej czaszki w oko (eye). “Białym punktem” miała być tu sama czaszka, a celowanie point blank miało odnosić się do sytuacji, w której adept łucznictwa podchodził do niej na tyle blisko, że nie musiał celować unosząc łuk. Strzelał na wprost, point blank. “Celował w białe” (point oznacza też wskazywać, celować)

Z obiema łuczniczymi teoriami jest jednak pewien problem. Po pierwsze – język francuski nie zna wyrażenia point blanc, a po drugie nie ma żadnych historycznych źródeł, które potwierdzałyby stosowanie wyrażenia point blank w odniesieniu do łucznictwa.

Na ratunek przychodzi teoria trzecia:

Wyrażenie pojawiło się w XVI wieku. Nikt nie mówił wtedy o łucznictwie, tylko o artylerii. Nie używano go też w odniesieniu do celu, lecz raczej do kąta uniesienia lufy działa.

W roku 1537 Niccolo Tartaglia, włoski matematyk, opublikował dzieło Nuova Scienza  – jedne z pierwszych, jeśli nie pierwsze, traktujące o artylerii. Jakieś dziesięć lat później ten sam teoretyk burzenia murów i rozrywania ciał opracował udoskonaloną wersję kwadrantu artyleryjskiego – przyrządu celowniczego, ułatwiającego kanonierom sianie zniszczenia i śmierci. Przyrząd ten miał łukowato wygiętą podziałkę, rozciągniętą pomiędzy dwoma prostopadłymi ramionami, na której widniało dwanaście liczb (zwanych z angielska points. Kanonierzy wsuwali jedno z ramion do lufy i odczytywali na podziałce kąt jej nachylenia. Kłopot w tym, że kiedy działo było ustawione poziomo, równolegle do ziemi, podziałka wskazywała zero. W XVI wieku jednak Europejczycy używali głównie rzymskich cyfr, a zero było dość tajemniczym i raczej niepospolitym wymysłem. Mówiono więc na to “puste (blank) miejsce“. Z tego powodu – strzelając z działa prosto do przodu, bez kłopotu z celowaniem i liczeniem kątów i parabol, strzelano point blank.

Al cohol/Al kohol

Dzisiaj coś wyjątkowo oszałamiającego. Alkohol. Alkohol albo jego angielski kolega alcohol.

Już na drugi rzut oka widać, że to słowo pochodzące z języka arabskiego (tak samo jak algebra czy alkali (ang. – zasada w sensie chemicznym) Al – to tamtejszy rodzajnik określony – odpowiednik angielskiego “the” tudzież niemieckiego “Der”. Co jednak z coholem/koholem?

Kohol to najprawdopodobniej potomek słowa kuhl oznaczającego drobny proszek z antymonitu (Sb2S3 – siarczek antymonu) używanego przez arabskie modnisie do malowania powiek (w Indiach i Jemenie zaangażowanie tych kobiet było tak silne, że sypały proszek bezpośrednio na oczy – miało to zapewnić szczególną świetlistość spojrzenia). Do dziś zresztą kosmetyczny proszek antymonowy nazywa się po angielsku kohl i nie ma to nic wspólnego z rdzennie niemiecką kapustą (Kohl)

Wraz z upływem czasu arabscy chemicy zaczęli określać terminem al-kuhl każdy “drobny proszek, w tym taki otrzymywany przez podgrzewanie substancji do stanu lotnego i późniejsze jej schłodzenie”. W tym znaczeniu słowo trafiło do angielskiego, w którym po raz pierwszy odnotowano je w 1543 roku.

Arabscy chemicy okazali się jednak fanami wieloznaczności i mianem al-kuhl zaczęli nazywać także wszystko to, co otrzymywali w procesie destylacji. I w tym anglicy zaczęli ich naśladować. Drugie znaczenie słowa alcohol trafiło do angielskiego w 1672 roku. Oczywiście, co nie powinno nas dziwić, najpopularniejszym alkoholem był “alkohol z wina” czyli po prostu spirytus. Kiedy Europejczycy zorientowali się (1753), że spirytus jest jednym ze składników wszystkich napojów wyskokowych nie było już odwrotu. Al-kuhl ostatecznie stał się alcoholem i oczywiście naszym alkoholem.

Nie wszystko jest jednak jasne, tak jakbyśmy sobie tego życzyli. Współczesne arabskie słowo określające alkohol (al-kuhul) wcale nie pochodzi od wspomnianego al-kuhl.

Na domiar złego w Koranie pojawia się słowo al-ghawl, które określa to, co nadaje winu jego moc. Głównym znaczeniem tego słowa jest jednak “duch” lub “demon” (stąd w angielskim słowo ghoul i nasz polski ghul - “upiór z arabskiej mitologii lub żywiący się mięsem umarłych stwór z powieści fantasy”, a także nazwa gwiazdy Algol.) Pojawia się tu dziwna zależność, jako, że łaciński spiritus (i angielski spirit) także oznacza ducha lub spirytus.

Według konkurencyjnej teorii zatem dzisiejszy alcohol/alkohol nie wywodzi się z rozszerzenia znaczenia słowa al-kuhl ale z pomyłek zachodnich alchemików i uczonych, którzy przepisując, tłumacząc i czytając źródłowe arabskie teksty mylili al-kuhl z al-ghawl.

Na zdrowie!

Płynie Tamiza, płynie…

W przypadku nazwy Tamiza znaczenie nie ma w sobie nic niezwykłego – ot, rzeka w Wielkiej Brytanii, marne 338 km, której jedną z większych zasług było pojawienie się w “Trzech panach w łódce (nie licząc psa)” Jerome’a K. Jerome’a.

Ciekawa jest jednak angielska ortografia tej nazwy. Tamiza po angielsku to Thames i nie jest to specjalnie zrozumiała pisownia. Nie zawsze jednak taką stosowano.

Rzeka wpływa na wody źródeł pisanych około 893 roku, w przetłumaczonym osobiście na staroangielski przez króla Anglosasów Alfreda Wielkiego (pan. 871 – 899) łacińskim dziele chrześcijańskiego biskupa Pawła Orozjusza z Tarragony  – Historia adversus paganos.

Wtedy nazwę tę zapisywano Temese, co z kolei według fachowców jest wariantem wcześniejszej, nieodnotowanej historycznie a dla Polaków intrygującej nazwy Tamisa.

Zapis Thames pojawia się po raz pierwszy w roku 1649 i jest jednym z wielu przykładów panującej od Renesansu do Oświecenia mody na “uczone” zmiany w ortografii. Dlaczego “uczone”? Otóż szaloną estymą wśród uczonych z tamtych czasów cieszyły się Greka i Łacina. Dążyli więc oni do “uszlachetnienia” pisowni swego języka narodowego przybliżając ją do antycznych wzorców. Litera “h” została więc dodana w związku z poszukiwaniem greckiego źródłosłowu nazwy. “A” z kolei pojawiło się pod wpływem Łaciny.

Inne dwa popularne słowa, którym zmieniono pisownię, na siłę wciskając grecką thetę (th) to author (łac. auctor) i Anthony (łac. Antonius)

Co ciekawe, w przypadku rzeki, zmiana pisowni nie wpłynęła na wymowę – pierwszy dźwięk słowa to “t”. Gorszy los spotkał autora, którego należy wymawiać przez “th”.

Angielskie gugle, wiki i slaszdoty

Gruchnęła dziś wiadomość, że w najnowszym wydaniu Oxford English Dictionary pojawi się wyraz wiki - oznaczający “serwis internetowy udostępniający użytkownikom edycję własnej treści”. To już kolejne po google słowo ze świata Internetu wkraczające z hukiem na karty oficjalnej angielszczyzny.

Tak naprawdę redaktorzy z Oksfordu nie zrobili nic więcej, jak tylko usankcjonowali istniejącą praktykę językową. Nowe, powszechne zjawiska językowe spowodowały wymóg powstania nowych słów i zanim szanowne gremia zdołały się zorientować masy zaczęły się nimi na co dzień posługiwać.

Zacząłem się zastanawiać, czy u nas jest coś takiego możliwe. Najpierw przyszło mi do głowy, że gdyby PWN wprowadził – dajmy na to – oba powyższe wyrazy do Słownika Języka Polskiego podniósłby się szum i wołanie o zachowanie czystości polszczyzny a także wysuwanoby inne zastrzeżenia. I rzeczywiście – pomijając kwestie “ideologiczne” Anglosasom jest łatwiej.

Przede wszystkim w ich języku nie ma problemu z używaniem czasowników odrzeczownikowych – mamy więc: hammer (młotek) i to hammer (wbijać młotkiem, walić jak młotem). U nas podobna sztuczka jest średnio możliwa. Polacy nie mogą młotkować. Warto tu zauważyć, że z wiki, które jest przede wszystkim rzeczownikiem problem poloniści mieliby mniejszy. Gorzej z google w charakterze czasownika. Widać to choćby po wynikach – nomen omen – wyszukiwania w Google. Wiki na polskich stronach pojawia się 1 200 000 razy, podczas gdy guglować znajdujemy razy 589 (googlować, które aż kłuje brzydotą w oczy – 8 210 razy, dużo lepsze góglować notuje jedynie 16 wystąpień) Wyraźnie wychodzi tu także problem z pisownią.

Można oczywiście częściowo obejść problem stosując opisy – “wyszukać w Google” – ale co z wiki? Ten wyraz ma najwięcej szans na wejście do naszego języka, właśnie z tego powodu.

Ja ostatnio natrafiłem w tłumaczonym opowiadaniu na czasownik slashdot. Oznacza on:

  1. trafić na stronę główną serwisu Slashdot i
  2. w wyniku tego przekroczyć limit transferu określony przez hosta utrzymującego naszą stronę

Czasem słowo to przybiera oba znaczenia naraz, czasem nie. Ja wybrałem jedyne rozwiązanie, jakie przyszło mi do głowy: “trafić na stronę główną Slashdota”, ale oczywiście, chcąc nie chcąc, utraciłem czające się w kilku zdaniach w tle to drugie znaczenie.

Jak nasz język wybrnie z tego problemu nie mam pojęcia – warto może tylko przypomnieć, że na co dzień posługujemy się słowami kserować i ksero pochodzącymi od nazwy firmy Xerox, a moja babcia do końca życia na odkurzacz mówiła elektroluks (także nazwa firmy). [edit: Jak słusznie przypomniał hlmi stałym gościem przy polskim językowym stole jest też rower ] Może więc jest jakaś nadzieja?

P.S. Wszystkim tym, których zainteresowały uniwersyteckie podcasty – poguglowałem trochę i polecam doskonały blog Open Culture. Tam można znaleźć dużo więcej darmowych materiałów audio z zachodnich uniwersytetów.

Piekarski tuzin

W języku angielskim istnieje dziwne wyrażenie baker’s dozen (piekarski tuzin). Oznacza to nie mniej i nie więcej trzynaście. Dlaczego?

Otóż w średniowiecznej Anglii zdarzało się nadzwyczaj często, że piekarze wydający klientom pieczywo wydawali go za mało, przy czym pobierali normalną opłatę. Innymi słowy – oszukiwali, acz niekoniecznie świadomie. Chleb kupowało się bowiem na wagę i zdarzało się, iż określona ilość bochenków ważyła mniej, niż powinna. Podobnie rzecz miała się zresztą z piwem.

Proceder ten musiał być bardzo poważny a i ludzkie niezadowolenie szczere i gwałtowne, jako że król Henryk III (pan. 1216 – 1272) znormalizował i ujednolicił miary (wagi) i ceny chleba i piwa dokumentem Assize of Bread and Ale (“O miarach chleba i piwa”). Za naruszanie postanowień w/w statutu groziły piekarzom surowe kary: grzywny, pręgierz chłosta lub nawet ucięcie ręki. Zdjęci strachem producenci zaczęli więc – dla pewności, że nie zostaną oskarżeni o nieuczciwość i niedowagę  – dodawać jeden gratisowy bochenek. Kupując 12 bochenków dostawało się więc “piekarski tuzin”, czyli trzynaście.

Niewyjaśnioną zagadką pozostaje, dlaczego angielszczyzna tak uparła się na dwunastkę. Nie ma bowiem wyrażenia “baker’s eleven” ani “baker’s thirteen” .

Sto lat za Berkeley?

Włodarze kalifornijskiego uniwersytetu Berkeley podjęli niedawno świetną moim zdaniem decyzję o publikacji wykładów w formie podcastów. Co więcej zrobili to z głową i udostępnili te materiały najszerszej z możliwych, nie ograniczonej do użytkowników iTunes, rzeszy odbiorców. Nie muszę chyba dodawać, że z wykładów korzystać można zupełnie za darmo.

Korzystając z okazji ściągnąłem sobie pierwszy wykład z kursu historii… i oniemiałem. Nie dlatego, że prowadząca zajęcia prof. Margaret Anderson tryska humorem i opowiada ze swadą przez bite półtorej godziny – w końcu u nas też pracuje cała masa zdolnych wykładowców. Nie oniemiałem także i z tego, że wykładowca na jednym z lepszych uniwersytetów świata pyta swoich studentów, czy wiedzą jakiego państwa stolicą jest Wilno – w końcu sam nie byłbym pewien, jakie miasto jest stolicą Dakoty Północnej.

Oniemiałem z powodu ogólnego wrażenia, jakie wywarli na mnie prowadzący te zajęcia. Posługują się pięknym, ale przystępnym nawet dla obcokrajowca językiem (dotyczy to także profesorów filozofii) nie szkodząc przy tym merytorycznej zawartości wykładu. Są otwarci na współczesny świat, nie wyłączając popkultury – czyli po prostu na świat. Nie są ludźmi “zamkniętymi w wieży z kości słoniowej”. Mimo, że typowym obrazem Amerykanina jest “wąsko wykształcony specjalista” okazuje się, że nie oznacza to, że historyk czyta wyłącznie prace historyczne. Czyta też gazety i nawet chodzi do kina. Wynika to być może z tego, że i studenci w Stanach są inni niż polscy i wymagają prawdopodobnie innego podejścia.
Otwarcie amerykańskiego szkolnictwa wyższego na świat nie ogranicza się jednak do tego. Wyraźnie widać, że nie są zamknięci na możliwości, jakie stwarzają nowe technologie. Wspomniana prof. Anderson ogłosiła swego rodzaju konkurs (cytuję z pamięci):

Ciekawie byłoby usłyszeć Państwa opinie na temat: Dlaczego powinniśmy studiować historię? Proszę o wpisanie swoich opinii na oficjalnym blogu naszego kursu.

Oficjalny blog kursu! Nie wiem – dawno już przestałem być studentem, ale wchodząc na oficjalną stronę mojego ukochanego (sentyment) Instytutu Filozofii UW i klikając kolejno w “Dorobek/Profesury” widzimy coś takiego.

Biorąc pod uwagę, że wiele z współczesnych rozwiązań i udogodnień oferowanych przez Internet jest darmowa (np. Google Calendar – idealne rozwiązanie do publikacji planów zajęć i dyżurów, WordPress do tworzenia blogów – nie mogę sobie wyobrazić jak wielkim wzbogaceniem ćwiczeń i wykładów może być właśnie blog) nie znajduję innego wyjaśnienia, jak skostnienie systemu. Szkoda.

Na zakończenie jeszcze jeden cytat z pamięci (wykładowca filozofii – prof. Hubert Dreyfus):

Przepraszam Państwa serdecznie, muszę tu coś przełączyć. Mamy teraz ten program podcastów i musimy szanować słuchaczy. Nie macie Państwo pojęcia w ilu miejscach na świecie jesteśmy słuchani. Napisał do mnie ostatnio kierowca TIRa. Słucha moich wynurzeń na parkingach, podczas przerw w pracy. Szanujmy ich

OK? OK!

Wszyscy je znamy. Większość z nas go używa. Niewielu jednak wie skąd OK wzięło się na świecie.
Słowo to – a może “dwa te słowa” – notowane jest od 1839 roku. To najpopularniejszy “ostatni Mohikanin” angielskiego – ostatni pozostający przy życiu reprezentant ówczesnego nowojorskiego i bostońskiego slangu, w którym oznaczało – tak jak i teraz – “Wszystko w porządku” (all correct – zapisywane wtedy często jako “oll korrect”) W slangu tym istniało zresztą wiele podobnych skrótowców jak np. przeciwny OK w znaczeniu skrót K.G – “no go” zapisywany “Know go”.

Po raz pierwszy drukiem OK pojawiło się najprawdopodobniej w gazecie Boston Morning Post 23 marca 1839

OK zyskało większą popularność w 1840 roku jako nazwa klubu wyborczego Demokratów, wpierających prezydenta USA Martina van Burena, którego przydomek brzmiał “Old Kinderhook”. Van Buren urodził się pod Nowym Jorkiem w wiosce Kinderhook. Sam klub nazywał się po prostu O.K. Club.

Prezydent zaginął w mrokach dziejów; słówko – a może dwa słówka – przetrwały.

W swym zwykłym zastosowaniu trafiło do szerszego użycia w 1841 roku – jako czasownik w 1888.

Inny prezydent – Woodrow Wilson – zapisywał je w 1919 roku jako “okeh“. Wzięło się to z założenia, że OK pochodzi od indiańskiego “okeh” – oznaczającego “tak właśnie jest”. Pisownię tę wyparła jednak szybko, bo już do 1929 roku, inna – “okay

Niemniej wydaje się, że teraz przeważającą formą zapisu, być może pod wpływem internetu i SMS-ów stało się proste OK.

Zmiany, zmiany, zmiany

Nadeszła pora rozstania ze starym Komerski Info. Postanowiłem rozstać się z mniej wygodną i bardziej czasochłonną formą przekazu tych paru informacji, które wydają mi się na tyle ważne/ciekawe/interesujące, by je Wam przedstawiać.

Od dzisiaj jedyną formą mojej obecności w Sieci będzie ten blog. Zawartość starej strony sukcesywnie będę przenosił właśnie na niego w formie podstron. Już teraz dostępne są przerzucone ze starego Komerski Info linki językowe i galeria.

Proszę jednocześnie o wyrozumiałość tych z Was, których niniejsza rewolucyjka zmusza do aktualizacji linków i ulubionych. Proszę też o informację, jeśli w wyniku pieriestrojki cokolwiek na blogu nie działa tak, jak powinno.